czwartek, 1 sierpnia 2013

KL Warschau prawdziwą przyczyną Powstania Warszawskiego

"




 “Dość kłamstw o Powstaniu Warszawskim. 
Ogłupionym przez kryminalne media Polakom, można tylko polecić książkę wydaną z okazji 65 -lecia Powstania …”

Maria Trzcińska - KL - Warschau. Obóz zagłady w centrum Warszawy

 


Zanim wybuchło powstanie ludność Warszawy była masowo mordowana. Szczególnie inteligencja. Powstało po to takie coś jak KL Warschau (…) Niemcy i Rosjanie przed wkroczeniem do Polski mieli dokładne listy osób, do mordowania w pierwszej kolejności. Te spisy uzgadniali między sobą. 

To jest wielka manipulacja. Taka sama jak rola pani “Prostynos” czy Lejby Kohne w strajkach gdańskich. Zanim wybuchło powstanie ludność Warszawy była masowo mordowana. Szczególnie inteligencja. Powstało po to takie coś jak KL Warschau. Niemcy mieli w planie wymordowanie całej ludności Warszawy przed przybyciem Rosjan. Powstanie temu zapobiegło.

Informacje o istnieniu KL Warschau były skrzętnie utajniane po wojnie aż do czasów końca PRL. Było by dalej tajemnicą gdyby nie to że Niemcy w trakcie inwentaryzacji obozów koncentracyjnych z czasów wojny zwrócili się do Polski z prośbą o udostępnienie danych z tego obozu.
Polska nie chciała się przyznać do tego że taki obóz w ogóle istniał. Dlaczego? Ponieważ ten obóz istniał dalej. Po wojnie nie został zlikwidowany. Zmienili się tylko zarządzający – z Niemców na Rosjan.
I w tym obozie mordowano dalej przez długie lata po nastaniu nowej rosyjskiej niepodległości po 1945 roku polskich patriotów i inteligencję. Można to znaleźć m.in. w publikacjach prof. Nowaka oraz na google hasło “KL Warschau”. Tutaj jest uzupełnienie obrazu sytuacji którą opisuję 


http://kl-warschau.blogspot.com/2011/05/pan-doktor-jan-zaryn-pusci-baka-w.html

Chodzi o to żeby obarczyć Polaków winą za zabijanie ludzi. Rosjanie i Niemcy chcieli tylko dobrze, tylko wstrętni Polacy im to uniemożliwili. Tak jak w Jedwabnym Niemcy chcieli ratować Żydów, tylko wstrętni Polacy im w tym przeszkodzili. To wpisuje się w ciąg zdarzeń dokładnie zsynchronizowanych, aby Polacy wstydzili się tego że są Polakami, np. takich jak to, że dowódca Westerplatte był umysłowo chory i dlatego nie chciał się poddać. Terroryzował swoich żołnierzy którzy nie chcieli walczyć.
Wszystkie działania są dokładnie zaplanowane. Niemcy i Rosjanie przed wkroczeniem do Polski mieli dokładne listy osób, do mordowania w pierwszej kolejności. Te spisy uzgadniali między sobą. I tak na listach rosyjskich były osoby biorące udział w powstaniach śląskich, a na listach niemieckich weterani wojny ze Związkiem Radzieckim z 1920.

Listy te są stale uaktualniane do dzisiaj
. Patrz np. zbieranie, przez Rosjan, danych o rodzinach ofiar katastrofy – morderstwa w Smoleńsku, przesłuchiwania uczestników wycieczek do Smoleńska po katastrofie, itd.


Przykład znany mi osobiście: Rok 1980, rodzina wyjeżdża na stałe do Niemiec, sprzedają dom, likwidują wszystko i otrzymują w Niemczech mieszkanie i pracę. Nagle zmiana. Okazuje się że nie mogą mieszkać w Niemczech, ponieważ ich przodkowie brali udział w Powstaniu Śląskim. Następuje deportacja do Polski,  gdzie już nie mają nic. Zostają bez niczego.
Za czasów prezydentury Sztolcmana, kiedy aktualna była sprawa Jedwabnego, pewien muzyk odbierał nagrodę w Izraelu. Była tam jakaś uroczystość na której przemawiał Sztolcman. Muzyk wrócił wzburzony, opowiadał jak Sztolcman mówił do obecnych tam Polaków – cytat z pamięci:  




“Jedwabne to dopiero początek. Mamy więcej takich spraw nad którymi pracujemy. Jeszcze się zdziwicie jak się dowiecie co robili Polacy w czasie wojny”

http://kl-warschau.blogspot.com/2011/05/pan-doktor-jan-zaryn-pusci-baka-w.html


I tu muszę zrobić małą dygresję, otóż będąc i w Polsce i w USA, od 76 roku w Waszyngtonie, a obecnie Chicago, zaobserwowałam, że od jakiegoś czasu Polonię odwiedzają jacyś podejrzani często “emisariusze” uwiarygodniający się przed Polonią swoimi badaniami i to nie byle nad kim, ale nad samymi “ubekami”.
Wytropiłam już paru takich. Jaki jest ich schemat działania?
Serwują nam przedawnioną lipę, ale nigdy nie ważą się mówić o prawdziwych decydentach, natomiast bardzo szczodrze i rozlegle rozwodzą się na temat nie żyjących, szczególnie etnicznych Polaków, nawet dawnych, lubianych i szanowanych liderów Polonii, byłych akowców lub też patriotów polskich znanych ze swoich prawicowych, czy też konserwatywnych przekonań. Ci właśnie starzy, patriotyczni Polacy najczęściej w oparciu o najnowsze odkrycia owych podejrzanych “mesjaszy”, prezentowani są jako współpracownicy bezpieki.


Ale nigdy nie usłyszymy od nich, ani o Bermanie, ani o Bierucie, ani o Lunie Brystygierowej, ani o bratanku Bermana Marku B., ani o Cyrankiewiczu, Różańskim, czy też Światle.
Nigdy nie wiedziałam, że dr. Żaryn badał “ubeków” – zawsze myślałam, że był to “badacz chrześcijaństwa”, a tu tymczasem i on zaczyna chałturzyć o “ubekach”, pewnie niewiele o nich wiedząc jeśli sam… [cenzura, M.P.].  Na dodatek reprezentuje jeszcze patriotyczne stowarzyszenie “Polska jest najważniejsza”.
Czy ci, którzy obmyślają tę propagandę myślą, że Polacy są takimi głupcami, “dziećmi Disneylandu”? Przecież pan, panie Żaryn, w odpowiedzi na pytanie testowe, na temat KL-Warschau udowodnił, iż reprezentuje pan wrogą Polsce rację stanu. Wsparł pan swoim wstępem książkę, która powstała na zamówienie niemieckie i jest wyrazem wdzięczności Żydów roszczeniowców za czterokrotnie wypłacane (jak twierdzą eksperci) kompensacje tytułem Holokaustu.
W tym momencie interes żydowskich rozczeniowców, póki co zbiega się z interesem niemieckim: “tam, gdzie cierpieli Polacy, to właśnie nie cierpieli”, “a tam gdzie ginęli to właśnie nie ginęli, bo ginęli w masowych zagładach tylko Żydzi i cierpieli tylko Żydzi”.
Jednym słowem to i dr. Żaryn załapał się na holokaustowy biznes – wstyd.

http://kl-warschau.blogspot.com/2011/05/pan-doktor-jan-zaryn-pusci-baka-w.html
 

 Pozdrawiam, G. PS.

Przecież to stara metoda siania fermentu – żołnierze dobrzy dowódcy źli. Nie słuchaj swoich dowódców bo zginiesz. Najlepiej zabij swojego dowódcę i sam wszystkim kieruj. Zabij Pana będziesz miał lepiej to już rewolucja francuska. Zabij właściciela fabryki to rewolucja rosyjska, ale zawsze oddziel naród od przywódców – inteligencji – i ją zlikwiduj, to wtedy z narodem możesz zrobić co zechcesz.

monitorpolski: Za treść odpowiada autor, którego danych nie upubliczniam. Mam jednak zastrzeżenie co do określenia “Rosjanie” jeśli chodzi o oprawców Polski. Od kilku lat gromadzę nagrania osób, które przeszły gehennę zesłań – na Syberię, do Kazachstanu, itp. Cały czas słyszę, że Rosjanie byli takimi samymi ofiarami jak Polacy! Co ciekawe, podobnie mówi się o Żydach. Nazywajmy więc poprawnie te bestie, które mordowały Polaków, Rosjan, Żydów, Ukraińców, Białorusinów, itd, sowietami.

Powstanie Warszawskie przerwało czasowo działalność KL Warschau i ocaliło setki tysięcy polaków od masowej zagłady.
Po wkroczeniu nowych okupantów z Rosji metody mordowania Polaków pozostały jednak takie same, aż do śmierci Stalina. Jedynym wyjątkiem było zaprzestanie wykorzystywania komór gazowych jako masowych mordów na Polakach, ale KL Warschau działał dalej pod nadzorem NKWD





 KL WARSCHAU
 


 
Rozmowa z sędzią Marią Trzcińską odpowiedzialną z ramienia byłej Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN za śledztwo w sprawie Konzentrationslager Warschau
sędzia Maria Trzcińska

Zacznijmy od dobrej wiadomości. Podobno władze Warszawy, które uprzednio próbowały cofnąć dotację na budowę pomnika ofiar Konzentrationslager Warschau, ostatnio ją przywróciły. Jak doszło do całego zamieszania?

- Po przyjęciu przez Sejm w 2001 r. uchwały w sprawie upamiętnienia ofiar KL Warschau pomnikiem Rada Warszawy podjęła współbrzmiącą z tym własną uchwałę, w której postanowiła o budowie pomnika i wyznaczyła jego lokalizację na skwerze im. Alojzego Pawełka przy ulicy Prądzyńskiego. W ślad za tym przyznała w budżecie dotację na pomnik w wysokości pół miliona złotych. W tym miejscu wyrażam Radzie ogromną wdzięczność w imieniu swoim i Komitetu Budowy Pomnika. Po raz pierwszy Rada Warszawy tak przychylnie potraktowała nasze starania.
Przyznana dotacja miała być wykorzystana w 2004 r. Miała ona charakter celowy, imienny, a zatem nie mogła być przesunięta na inny cel.
"Ściana śmierci" w Konzentrationslager Warschau na Kole. Widoczne w niej metalowe pętle służyły do wieszania więźniów. Obiekt istnieje do dziś...
Fot. M. Borawski


A jednak taką próbę podjęto...

- Próbę odebrania dotacji podjęła administracja urzędu miasta, a konkretnie komórka odpowiedzialna za inwestycje. Wobec przewidywań, że pomnik nie zostanie zbudowany w tym roku - dlaczego, jeszcze powiem - postawiono wniosek, żeby dotację przesunąć na rok 2005 na inne cele. Było to działanie dowolne, ponieważ niewykorzystanych dotacji imiennych się nie cofa, można je tylko przesunąć na następny rok, zachowując ten sam cel. Dowiedziawszy się o tym, Komitet wystosował listy protestacyjne do prezydenta miasta, do przewodniczącego Rady Warszawy, podniósł alarm w prasie... Pożaliliśmy się też przedstawicielom Polonii, którzy postępowanie urzędników ratusza odbierają jako zupełnie niezrozumiałe.
W rezultacie, pod naciskiem opinii publicznej, dotacja została przywrócona.

Wróćmy jednak do pytania, dlaczego zabrano dotację. Wspomniała Pani, że argumentowano, iż budowa pomnika w tym roku nie ruszy. Wyjaśnijmy sobie więc, dlaczego nie ruszy. Przecież 9 października odbyło się wmurowanie aktu erekcyjnego. Dlaczego nie przystąpiono do budowy?

- Działania urzędu miasta dotyczące tego pomnika są dwutorowe.

Co to znaczy?

- Był taki moment, po uchwale Rady Warszawy, że wszystko zdawało się być na dobrej drodze: wstępną dotację określono na pół miliona złotych, budowa pomnika przekazana została Stołecznemu Zarządowi Rozbudowy Miasta, a termin zrealizowania inwestycji, decyzją wiceprezydenta Skrzypka, został wyznaczony na pierwsze półrocze 2005 r.
Nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczęło się hamowanie. Były to działania nieoficjalne - wstrzymywano po prostu czynności urzędowe, najwyraźniej zwlekając z wydaniem pozwolenia na budowę. Wykorzystywano przy tym każdy pretekst, np. że brakuje jakiegoś dokumentu, podczas gdy wszystko znajdowało się w zasięgu tychże urzędników. Przecież w kontaktach z takim ciałem jak Społeczny Komitet, który nie ma ani grosza na swą działalność, można wykazać dobrą wolę i załatwić to, co możliwe, w wewnętrznym obiegu urzędu miasta...

Urzędnicza obstrukcja ma zwykle jakąś przyczynę. Kto powinien wydać pozwolenie na budowę?

- Należy to do kompetencji prezydenta miasta stołecznego Warszawy prof. Lecha Kaczyńskiego. Prezydent może scedować decyzję na wiceprezydenta lub na naczelnego architekta miasta stołecznego Warszawy. Ta decyzja nie została jednak dotychczas wydana.
Ponieważ od dwóch lat nie widzieliśmy się z prezydentem, napisaliśmy prośbę o spotkanie w celu omówienia kwestii pozwolenia na budowę. W zastępstwie prezydenta przyjął nas naczelny architekt pan Michał Borowski. Podczas narady z Komitetem oświadczył, że spotyka się z nami tylko na prośbę Kaczyńskiego, bo on się pomnikami ani ich lokalizacją nie zajmuje... I to mówi naczelny architekt Warszawy, który przecież odpowiada za pomniki!

Wysłanie na spotkanie osoby bez pełnomocnictw do podjęcia decyzji może wskazywać, że chodzi o grę na zwłokę...

- Tak było w istocie. Nastąpiło wyraźne zastopowanie procedur. Prezydent powołuje się przy tym na postępowanie toczące się w IPN, natomiast nie chce oprzeć się ani na uchwale Sejmu, w której podano główne ustalenia dotyczące KL Warschau, ani na współbrzmiącej z nią uchwale własnej rady...

Czy jest to kwestia dążenia do prawdy historycznej, czy też braku woli politycznej?

- W sprawie upamiętnienia ofiar KL Warschau mamy do czynienia z zadziwiającą ambiwalencją decyzji: jedna na tak, druga na nie. W zależności od tego, która opcja zyskuje w danej chwili przewagę - sprawę pomnika udaje się albo pchnąć do przodu, albo zatrzymać.
Uchwała Sejmu przyjęta przez aklamację, a więc pozostająca ponad sporami i oparta wyłącznie na dokumentach zebranych w sprawie nie może być pomijana przy podejmowaniu decyzji. Pozwolę sobie przypomnieć okoliczności jej podjęcia, ponieważ mają one swoją wymowę.
Otóż przed podjęciem uchwały Sejm wystąpił do IPN o przekazanie informacji na temat KL Warschau. Kiedy nadeszły materiały, okazało się, że IPN w przygotowanej informacji pominął ważne dowody wskazujące na funkcjonowanie obozu od października 1942 r., a mianowicie rozkaz Himmlera i protokół norymberski. Pomijając dowody, IPN twierdził, że obóz powstał dopiero w lipcu 1943 r., a nawet próbował zaprzeczać istnieniu w nim komór gazowych. Jakby tego było mało, w informacji dla Sejmu IPN dopuścił się manipulacji dowodowej, wprowadzając "doróbkę" do zeznania świadka, z którego miało jakoby wynikać, że komory gazowe działały jeszcze przed wybudowaniem obozu, że nie były to obiekty obozowe. Takie stwierdzenie podważało związek komór z obozem i wpływało tym samym na wielkość strat w KL Warschau, bo przy użyciu środków konwencjonalnych nie można było zamordować 200 tys. ludzi. W rzeczywistości świadek nic takiego nie zeznał i mogę to udowodnić.

Jako prowadząca śledztwo znała Pani wszystkie zeznania i dopatrzyła się Pani tej manipulacji?

- Tak. I zawiadomiłam o tym Sejm. Izba w sposób oględny wskazała IPN na nieprawidłowości w informacji i wezwała do ich skorygowania. Panowało przekonanie, że IPN skoryguje błąd i wyda stosowne oświadczenie. Tymczasem oświadczenie się nie pojawiło...

Natomiast IPN wznowił śledztwo umorzone poprzednio z powodu śmierci głównych sprawców. Czy teraz toczy się ono sprawnie? Jak Pani to ocenia z punktu widzenia osoby, która jako sędzia Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prowadziła tę sprawę przez ponad 10 lat, natrafiając na rozliczne odgórne przeszkody?

- Przede wszystkim na śledztwie tym odbija się negatywna, destruktywna rola czynnika nadzorczego. Chodzi o to, że skoro obecnie już nie można zaprzeczyć istnieniu obozu, przyjęto kierunek na jego pomniejszanie przez oderwanie od całego kompleksu: lagru na Kole i komór gazowych działających pomiędzy dwoma lagrami w Warszawie Zachodniej. Ilustracją tego jest fakt, że nie przesłuchano dotąd naocznego świadka - kobiety, która przez dwa lata obserwowała wwożenie ludzi do tunelu na zagazowanie. Ona żyje, jest przywołana w mojej książce, znane są jej dane personalne, twarz. To, co widziała, opisała bardzo szczegółowo w protokole przesłuchania przeze mnie. Powtórzyła to samo przed kamerami telewizji TRWAM. Jest to nowy świadek, który zgłosił się do mnie już po umorzeniu postępowania. Przesłuchałam go w ramach prowadzonych przeze mnie badań historycznych, które podjęłam po opublikowaniu, za zezwoleniem ministra sprawiedliwości, dokumentów śledztwa w sprawie KL Warschau. I taki świadek nie zostaje w IPN przesłuchany! To o co tutaj chodzi?
Podobnie było z innym naocznym świadkiem - prof. Janem Moor-Jankowskim, byłym więźniem KL Warschau. Wezwano go na przesłuchanie do IPN dopiero wówczas, gdy zrobiło się o nim głośno, bo udzielił serii wywiadów w gazetach i w Radiu Maryja. Chociaż przybył aż zza Oceanu, nie zaproponowano mu przeprowadzenia wizji lokalnej. To budzi zdziwienie, jeśli zakładamy, że IPN chce dotrzeć do prawdy.
Wygląda więc na to, że IPN nie jest zainteresowany pełnią dowodów. Mając dowody niepełne, można zgłaszać wątpliwości, czy lager na Kole istniał, czy też nie, czy komory gazowe istniały, czy też nie... Moor-Jankowski był więźniem KL Warschau w Forcie Bema na Kole, gdzie lager powstał najwcześniej. Osadzony został tam zimą na przełomie 1942 i 1943 r. On bardzo dokładnie opisuje, jak widział w ręku esesmanów formularze z nadrukiem KL Warschau, gdy wpisywano jego dane. Słyszał też ich rozmowy w języku niemieckim, który bardzo dobrze zna. Po zeznaniach w IPN poszedł zobaczyć miejsce, w którym był więziony. Rozpoznał ścianę śmierci istniejącą do dzisiaj. Jest to ściana za murem w Forcie Bema. Ma ona kilkanaście metrów długości, około ośmiu metrów wysokości, z zamocowanymi metalowymi pętlami, na których wieszano więźniów. Świadek widział to na własne oczy, gdy z celi został wyprowadzony na dziedziniec Fortu Bema.

Aż się prosi o wizję lokalną z udziałem świadka i prokuratora IPN.

- Ależ IPN ma obowiązek ustawowy formalnie to przeprowadzić! Nie może pominąć żadnego dowodu, bo narazi się na zarzut wybiórczego postępowania. Nieprzeprowadzenie wizji lokalnej z udziałem naocznego świadka, więźnia i twierdzenie jednocześnie, jakoby lagru na Kole nie było, podważa ustalenia IPN.

Jak przedstawia się sprawa komór gazowych, których urządzenia pozwolono zdemontować? IPN kwestionuje ekspertyzę na temat ich zbrodniczego przeznaczenia, ale czy poddano je ponownemu badaniu przez ekspertów? Czy ktokolwiek z IPN od tamtej pory zainteresował się zdemontowanymi urządzeniami?

- Elementy urządzeń komór gazowych Stowarzyszenie ma w swojej dyspozycji. IPN się tym nie interesuje, żadnych nowych ekspertyz nie przeprowadził ani też nie opublikował niczego na ten temat. Skoro nie ma nowych dowodów, to nie ma najmniejszych podstaw, by kwestionować dotychczasowe.

Skoro IPN nie przesłuchuje nowych świadków, nie przeprowadza wizji lokalnych, nie zleca nowych ekspertyz, to co w takim razie robi w ramach wznowionego postępowania? Bo, jak podają media, kogoś jednak przesłuchuje.

- Szef warszawskiego oddziału IPN prokurator Karolak poinformował, że przesłuchuje po raz drugi dotychczasowych świadków. A przecież ich zeznania przesłano w połowie lat 90. do prokuratury niemieckiej w Monachium jako oficjalne materiały z polskiego śledztwa! Oni te oficjalne dowody chcą teraz podważyć. Świadek, który zeznawał 30 lat temu, dzisiaj może czegoś nie pamiętać. Wtedy miał 50 lat i w pełni przytomny umysł. Dziś ma 80 lat i często luki w pamięci. I teraz przesłuchanie wygląda tak, że na pytanie: "Czy świadek to pamięta?", pada odpowiedź: "Nie pamiętam". "Ale świadek poprzednio zeznał to do protokołu?" - "Nie pamiętam, czy zeznałem". "Aha, świadek nie pamięta, to znaczy, że nie zeznał".

Czy na taki zabieg pozwala procedura karna?

- Oczywiście można w uzasadnionych przypadkach po raz drugi przesłuchać świadka, ale wartość takiego dowodu podlega ocenie z punktu widzenia kryteriów wieku, liczby lat, jakie minęły od opisywanego wydarzenia. W takiej sytuacji zeznanie pierwsze jest zawsze bardziej miarodajne niż to złożone po 30 latach.

Czy w kontekście tego, co Pani powiedziała, publiczne oświadczenie prokuratora Karolaka, że "świadkowie zmieniają zeznania", można uznać za nieuczciwość?

- To jest wprowadzanie w błąd opinii publicznej. Świadek po tylu latach może czegoś nie pamiętać lub pamiętać w sposób niepełny, mniej dokładny. To jednak nie daje podstaw, aby generalizować, że świadek zmienił zeznanie.
Wybrałam się osobiście do IPN, by dowiedzieć się, jak przebiega śledztwo. Byli dla mnie bardzo uprzejmi. Otrzymałam do przejrzenia anonimowe kserokopie zeznań, z których wykreślono wszelkie dane. Po zapoznaniu się z nimi mogę powiedzieć jedno: żadne z nich nie kwestionuje podstawowych faktów.
Chcąc przyspieszyć śledztwo i budowę pomnika, zgłosiłam IPN chęć współpracy oraz posiadane przeze mnie nowe dowody. Na moje dwa listy w tej sprawie nie odpowiedzieli.

Pozostaje jednak faktem, że to właśnie na IPN powołują się prezydent Kaczyński i Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, wstrzymując budowę pomnika.

- Prezydent nie może opierać się na ustaleniach IPN, bo te, podane przez IPN w 2002 r., zakwestionował Sejm, obecne zaś są niemiarodajne, ponieważ nie skorzystano z wszystkich dowodów.

Przewlekłość tego postępowania wygląda jak czekanie, aż umrą ostatni żywi świadkowie...

- To bardzo brutalne, ale przecież tak właśnie zrobiono, jeśli chodzi o śledztwo w sprawie pociągnięcia do odpowiedzialności karnej głównych zbrodniarzy z KL Warschau. Pierwsze śledztwo w sprawie KL Warschau wszczęto w 1945 r. i zaraz przerwano. Wznowiono je dopiero po 30 latach, i to niejako z konieczności, ponieważ w tym czasie strona niemiecka wszczęła postępowanie w sprawie KL Warschau i zwróciła się do Polski o pomoc prawną i dostarczenie zebranych dowodów. Po dwóch latach, w 1976 r., znowu śledztwo przerwano. I to się cyklicznie powtarzało, aż kiedy wreszcie w 1994 r. GKBZpNP IPN przesłała zebrane materiały dowodowe do Monachium, prokuratura niemiecka umorzyła śledztwo z powodu śmierci głównych podejrzanych.
Teraz stosuje się podobną taktykę. Nie szuka się dowodów, nie przesłuchuje się świadków, nie robi wizji lokalnych, aż ci świadkowie wymrą, inni zapomną, a jeszcze inni będą zbyt zmęczeni tą sprawą. Zmieni się układ polityczny, który nie będzie zupełnie zainteresowany prawdą, i sprawa zostanie zatarta. Wyczuwa się ogólną dyrektywę polityczną: wyciszyć KL Warschau!

Dlaczego uczczenie ofiar KL Warschau natrafia na tak zacięty opór? Przecież jego funkcjonowania nikt już w świetle dowodów nie może podważyć.

- W grę wchodzą nie dowody i fakty, ale inne motywy, które sprawiają, że od początku ukrywano fakt istnienia KL Warschau.
Są trzy przyczyny zacierania śladów. Pierwsza wynika stąd, iż KL Warschau miał po wojnie kontynuację w postaci obozu NKWD. Śledztwo w sprawie KL Warschau dla dzieci i wnuków oprawców z tamtych lat jest moralnie niewygodne. Po drugie, KL Warschau - obóz zagłady dla Polaków, nie wpisuje się w scenariusz "historii pisanej na nowo", która uznaje wyłącznie martyrologię Żydów. Po trzecie wreszcie, Niemcy, szykując się do objęcia roli przywódczej w Unii Europejskiej, radzi byliby się pozbyć moralnego garbu z II wojny światowej. Zrzuceniem z siebie historycznych win zainteresowane są także inne nacje, które kolaborowały z hitlerowcami - Łotysze, Litwini, Ukraińcy, których oddziały policyjne współpracowały w Warszawie z policją niemiecką i załogą KL Warschau przy urządzaniu łapanek i mordowaniu więźniów.

Władze publiczne w kraju dystansują się od KL Warschau, natomiast sprawą bardzo interesuje się Polonia w Ameryce.

- Za Oceanem jest zupełnie inna atmosfera. KL Warschau jest znany, a Polonia jest za pomnikiem. Na amerykańskich stronach internetowych nasi przyjaciele naliczyli ok. 4 tysięcy wzmianek na ten temat. Projekt pomnika z pięcioma kolumnami, z których każda symbolizuje jeden z pięciu lagrów KL Warschau, bardzo podoba się w Ameryce. A u prezydenta Kaczyńskiego w ratuszu kwestionuje go urzędnik, niejaki pan Gamzyk. Za Oceanem jest inaczej, tam nie ma osób obciążonych bezpośrednio lub pośrednio w tej sprawie...

Ostatnio Rada Dyrektorów Kongresu Polonii Amerykańskiej podjęła rezolucję, w której wezwała prezydenta Warszawy do wybudowania pomnika 200 tysiącom ofiar Konzentrationslager Warschau, dziękując mu równocześnie za dotychczasowe dokonania - zorganizowanie uroczystości 60. rocznicy Powstania Warszawskiego oraz otwarcie Muzeum Armii Krajowej. Polonijny "Nowy Dziennik", który poinformował o tym wydarzeniu, przytoczył opinię prof. Jana Moor-Jankowskiego, iż prezydent Warszawy opóźnia budowę pomnika. W kraju pod apelem mieszkańców Warszawy o wybudowanie pomnika zebraliśmy 43 strony podpisów. Przesłaliśmy je prezydentowi Kaczyńskiemu. I czekamy. Nie zgodzimy się nigdy, aby 200 tys. Polaków wymordowanych przez Niemców w KL Warschau, zostało zapomnianych. Pomnik musi stanąć!

Dziękuję za rozmowę.

Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 18-12-2004

 Niemiecka mapa obozów koncentracyjnych, jak widać jest ich znacznie więcej niż nam się przedstawia.

 Dowody
      Konzentrationslager Warschau

W październiku 1942 na rozkaz Reichsführera SS Heinricha Himmlera założono w Warszawie Konzentrationslager Warschau, obóz koncentracyjny, który dzięki powojennym zabiegom komunistycznych władz PRL i obecnych działań Instytutu Pamięci Narodowej jest najmniej znanym hitlerowskim obozem zagłady...
W 1973 śledztwo w sprawie zbrodni KL Warschau wszczęła sędzia Maria Trzcińska, która przez 30 lat pracowała w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce w Instytucie Pamięci Narodowej.
Wcześniej prowadziła badania dotyczące eksperymentów pseudomedycznych, dokonywanych przez hitlerowskich lekarzy w obozach koncentracyjnych i przesłuchiwała ofiary tych eksperymentów. Następnie prowadziła śledztwo w sprawie egzekucji ulicznych w Warszawie, które naprowadziły ją na ślad Konzentrationslager Warschau...
Ten rozdział oparty jest na obszernych fragmentach książki pani Marii Trzcińskiej: "Obóz zagłady w centrum Warszawy. Konzentrationslager Warschau", Radom, "Polwen" 2002.
KL Warschau od chwili jego utworzenia został podwójnie podporządkowany: Głównemu Urzędowi Bezpieczeństwa Rzeszy [Reichssicherheitshauptamt - RSHA, p.o. szefa SS-Obegruppenführer Ernst Kaltenbrunner] i Głównemu Urzędowi Gospodarki i Administracji SS [SS-Wirtschafts- und Verwaltungshauptampt, SS-WVHA, szef SS-Oberguppenführer Oswald Pohl, w gestii tego Urzędu znajdowały się m.in. obozy koncentracyjne].
SS-Oberguppenführer Oswald Pohl
Podwójne podporządkowanie obozu wynikało z dwojakich funkcji, które miał spełniać:
- funkcje gospodarcze, tj. rozbiórkę zrujnowanej zabudowy byłego getta oraz rozbudowę z odzyskanych materiałów obiektów KL Warschau. W przyszłości na terenie zniwelowanego getta miał powstać duży park dla SS.
- funkcje ludobójcze, tj. zaprogramowane zmniejszenia liczby mieszkańców Warszawy do 500 tys. I to był jego cel główny, o charakterze strategicznym, bo według niemieckich planów ["Plan Pabsta"] Warszawa jako stolica Polski miała być zniesiona.
Do urzeczywistnienia zaplanowanej eksterminacji miasta konieczny był zorganizowany system zagłady. I taki system stworzono. KL Warschau w swej strukturze posiadał pięć Lagrów, był wyposażony w urządzenia masowego zabijania [komory gazowe] i krematoria, a ludobójczy plan wykonywały w nim formacje policyjno-obozowe, w tym także ukraińskie i łotewskie.
Kompleks KL Warschau 1942-1944. Obiekty zagłady:
Koło.
Jeden Lager za ul. Obozową. Od 1939/40 do lata 1942 był obozem jenieckim. Od października 1942 przekształcony w obóz koncentracyjny
I - "obiekt śmierci" w kształcie litery "T" ukryty w głębi lasku.
Warszawa-Zachodnia.
Dwa Lagry
- pomiędzy ul. Armatnią i ul. Bema
- pomiędzy ul. Skalmierzycką i ul. Bema.
Działał od 1942/43 do 8.VIII.1944
II - tunel śmierci z komorami gazowymi u wylotu ul. Bema.
Teren zlikwidowanego getta.
Dwa Lagry: 
- Lager "Gęsiówka" w granicach: Wołyńska, Ostrowska, Gliniana, Zamenhofa wzdłuż Gęsiej, od 19.07.43
- Lager "Bonifraterska" - pl. Muranowski - Muranowska - Bonifraterska - Franciszkańska - Nalewki, od 15.08.43
Działał od lipca 1943 do 5 sierpnia 1944.
III - trzy krematoria w Lagrze "Gęsiówka"
IV - miejsce egzekucji i palenia zwłok na podwórzu więziennym przy ul. Zamenhofa 19.
V - spalarnia zwłok w fabryce pożydowskiej pomiędzy ul. Gęsią i ul. Glinianą.
VI - miejsce egzekucji i palenia zwłok przy ul. Nowolipki 25-31 i ul. Nowolipie 32
VII - miejsce egzekucji i palenia zwłok na dawnym boisku "Skry" między ul. Okopową, Karolkową i Mireckiego.
Lagry KL Warschau rozlokowano w trzech dzielnicach Warszawy:
- na osiedlu Koło, za miejscowym laskiem, stworzono jeden Lager,
- w Warszawie-Zachodniej za Dworcem PKP powstały dwa Lagry,
- na terenie zlikwidowanego getta utworzono dwa Lagry: wzdłuż ul. Gęsiej ["Gęsiówka"] i przy ul. Bonifraterskiej.
Wymienione Lagry rozbudowywano i uruchamiano sukcesywnie, przy czym wszystkie zostały połączone między sobą bezpośrednią obwodnicą kolejową, tworząc zwarty kompleks organizacyjny i funkcjonalny pod jedną Komendą. KL Warschau działał przez dwa lata: od października 1942 - czyli od głównej likwidacji getta - do sierpnia 1944, tj. do Powstania Warszawskiego, kiedy to obóz został ewakuowany.
Najwcześniej powstał obóz na osiedlu Warszawa-Koło. Stało się to już na przełomie 1939/40, czyli w czasie gdy opracowywano "Plan Pabsta" dotyczący likwidacji Warszawy jako stolicy Polski. Lager na Kole był położony w sprzyjających dla utajnienia warunkach naturalnych. Wybudowany został na terenie niezasiedlonym za miejscowym laskiem, w bezpośrednim sąsiedztwie strzeżonych niemieckich zakładów zbrojeniowych w Forcie Bema, za którymi nieco dalej znajdowało się niemieckie lotnisko Bemowo. Lager na Kole nie był od razu obozem koncentracyjnym. Najpierw, podobnie jak Brzezinka i Majdanek, pełnił funkcję obozu jenieckiego [Kreigsgefangenenlager], w którym internowano część oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego z kampanii wrześniowej 1939.
 
Jeńcy polscy byli zmuszani do prac przy wznoszeniu fortyfikacji, w hangarach oraz przy budowie licznych na tym terenie bunkrów i schronów. Z dyrektywy Himmlera z 9 października 1942 wynika, iż już na podstawie wcześniejszego rozkazu, Lager na Kole przekształcony został w obóz koncentracyjny. Po przekształceniu obozu z jenieckiego w koncentracyjny więziono w nim głównie mieszkańców Warszawy. Ze zdjęć lotniczych wykonanych nad Warszawą w 1947, przekazanych dla śledztwa IPN przez Sztab Generalny WP, wynika, że Lager na Kole zajmował powierzchnię ponad 20 ha, na której stało 55 baraków. Jego zaludnienie, licząc średnio po 200 więźniów na barak, wynosiło jednorazowo ok. 11 tysięcy więźniów. W głębi lasku, gdzie były rozlokowane baraki dla więźniów, usytuowano obiekt widoczny na wymienionych zdjęciach, w kształcie dużej litery "T". Po obiekcie tym zachowały się do dnia dzisiejszego fundamenty, na podstawie których można odtworzyć prawdopodobną całość tego "obiektu śmierci". Był on wieloczęściowy i miał obok budynki towarzyszące. W zachowanej konstrukcji biegły sądowy [w czasie oględzin obiektu przeprowadzonych w dniach 9 i 12 X 1990] stwierdził wybetonowany ścianami prostokątny dół o wymiarach 5 x 12 m oraz wewnątrz budowli obudowany ścianami cementowymi wykop pod piecowisko. Do obiektu tego, jak podawali świadkowie, Niemcy doprowadzali wewnętrznymi drogami leśnymi więźniów z Lagru, nie raz także osoby z zewnątrz, i w tym obiekcie ich "likwidowali".
W 1942 dowódca SS i Policji na Dystrykt Warszawski SS-Oberführer Ferdinand von Sammern-Frankenegg na interwencję władz Wehrmachtu domagających się aresztowań zakładników, by przeciwdziałać sabotażom w przemyśle zbrojeniowym, stwierdził, że to nie ma sensu, bo i tak odbywają się egzekucje. W dniu 27 września 1943 na konferencji policyjnej, dotyczącej stanu bezpieczeństwa w Generalnej Guberni, SS-Oberführer dr Walther Bierkamp [Dowódca SS i Policji Wschód] stwierdził, że:
"[...] w Warszawie ukrywa się 25 tys. byłych polskich oficerów, których należy uznać za członków grup terrorystycznych i rozstrzelać".
Więźniowie Lagru na Kole likwidowani byli nie tylko w miejscowym "obiekcie śmierci". Świadkowie Maria i Marian Cygan, którzy w czasie okupacji mieszkali na Kole, podali, że:
"Niemcy wywozili więźniów z baraków ciężarowymi samochodami «budami». Ludzie ci znikali i nie wiadomo, co Niemcy z nimi robili. Po dwóch, trzech dniach opróżnione baraki Niemcy zapełniali nowymi transportami więźniów, którzy następnie również byli wywożeni i bez śladu znikali. I to się powtarzało".
Świadek naoczny Adela K., która w czasie okupacji mieszkała w Warszawie-Zachodniej w odległości ok. 300 m od tamtejszego tunelu w ciągu ul. Bema, zeznała, że:
"[...] samochody niemieckie, zakryte, wyglądające jak wojskowe, prowadzone przez SS-manów, 3-4 razy w tygodniu wjeżdżały od strony Woli do tunelu, w którym Niemcy urządzili kaźń, w której gazowali ludzi".
Obóz na Kole zbudowany w pierwszych miesiącach okupacji działał zbrodniczo aż do wybuchu Powstania Warszawskiego.
Jesienią 1942 Niemcy przystąpili do budowy kolejnych dwóch Lagrów w Warszawie-Zachodniej, w okolicach Dworca Kolejowego. W meldunku Delegatury Rządu na Kraj z 3 grudnia 1942 czytamy:
"Na terenach przyłączonych ostatnio do Obozu przebywa 10 tysięcy Żydów z Grecji. Są oni zatrudnieni przy budowie powstającego Obozu dla Polaków mającego pomieścić 40 tys. osób". Większość baraków została wybudowana i oddana do użytku już w grudniu 1942. Całkowite zakończenie budowy obydwu Lagrów nastąpiło na przełomie 1942/43. Formalne stwierdzenie uruchomienia nastąpiło w Zarządzeniu Wykonawczym RSHA z 16.III.1943. Teren obozowy rozciągał się po obu stronach tunelu w ciągu ul. Bema. Jeden z Lagrów ["Lager II"] rozmieszczony był na powierzchni ok. 30 ha, pomiędzy ulicami: Mszczonowską, Armatnią i Bema. Posiadał on 20 baraków. Po przeciwnej stronie tunelu przy ul. Skalmierzyckiej, w okolicy gdzie obecnie znajduje się Dworzec PKS, usytuowano następny obóz ["Lager III"]. Zajmował on powierzchnię ok. 20 ha, na której wybudowano 12 baraków dla więźniów. Lagry składały się z 32 baraków. Wszystkie baraki liczyły co najmniej po 600 miejsc, z wyjątkiem czterech baraków mniejszych po 300 miejsc, które mieściły łącznie nie mniej jak 18 tys. więźniów. Byli to głównie Polacy i Grecy - w tym Żydzi greccy.
Tunele w ciągu ul. Bema w Warszawie Zachodniej.
W lewym tunelu, jesienią 1942 Niemcy urządzili monumentalną komorę gazową... Jest to miejsce męczeńskiej śmierci kilkudziesięciu tysięcy warszawiaków.
Tunele w ciągu ul. Bema, zdjęcie lotnicze z 1947
Zamiast planowanych 10 tys. obcokrajowców przybyło ich do Warszawy tylko 3 tys. dostarczonych przez Główny Urząd Gospodarki i Administracji SS do budowy obozu. Było to jesienią 1942. Po zakończeniu budowy obozu więźniowie ci byli dowożeni do pracy: do Fabryki Karabinów przy ul Dworskiej ["Gerlach"] oraz do Fabryki "Philips" przy ul. Karolkowej. Pracowali też przy rozładunku wagonów. Od wiosny 1943 w Lagrach w Warszawie Zachodniej przebywali w zasadzie tylko Polacy, w większości z łapanek ulicznych w Warszawie. Obydwa Lagry ogrodzone były drutem kolczastym w dwóch rzędach; zasiek miał wysokość 3 m. Przy ogrodzeniach umieszczono wieże strażnicze obsadzone prze SS-manów. Pomiędzy ogrodzeniami chodzili patrolujący teren SS-mani z psami. Istnienie obozów w Warszawie-Zachodniej potwierdzone zostało zdjęciami lotniczymi WP, wykonanymi nad Warszawą w 1945. W opisie kartograficznym tych zdjęć, stwierdzono, że "Lager II" położony był w odległości około 25 m od tunelu w ciągu ul. Bema. Posiadał bramy wjazdowe od ul. Armatniej i bramę główną od ul. Bema. Także "Lager III" posiadał bramę główną wychodzącą na tunel przy ul. Bema. Takie usytuowanie obu Lagrów po obu stronach tunelu nie było przypadkowe. W tunelu tym Niemcy zorganizowali bodaj największą komorę gazową z wszystkich istniejących wówczas w obozach zagłady. Mordowano w niej tysiące więźniów, mieszkańców Warszawy. Lagry w Warszawie-Zachodniej były połączone obwodnicą i bocznicą kolejową z Lagrami w getcie.
Polecenie przeniesienia obozu koncentracyjnego także na teren getta warszawskiego zawarte było już w rozkazie Himmlera z 16.II.1943. Wykonując ten rozkaz, bezpośrednio po zdławieniu powstania w getcie w kwietniu-maju 1943 przystąpiono do urządzania obozu koncentracyjnego w części dawnego więzienia wojskowego przy ul. Gęsiej 24, gdzie od jesieni 1942 mieścił się już tzw. "wychowawczy obóz pracy" ["Arbeitserziehungslager"]. Jednak pomieszczenia dawnego więzienia wojskowego na potrzeby obozu koncentracyjnego okazały się niewystarczające. Wobec tego włączono do niego więzienie Pawiak, rozbudowując równocześnie nowe obiekty i baraki obozowe.
 
Świadek Henryk Wasser wspomina:
"[...] po 19 kwietnia 1943 przebudowano i zabudowano bloki i place na omawianym odcinku ul. Gęsiej, tak że wszystkie budynki stanowiły jeden wielki kompleks obozu koncentracyjnego «Gęsiówka»".

Dowódca SS i Policji na Dystrykt Warszawski SS-Brigadeführer und Generalmajor der Polizei Jürgen Stroop, w raporcie z 16 maja 1943 o ostatecznej likwidacji powstania w getcie warszawskim, zaproponował przekształcenie więzienia Pawiak przy ul. Dzielnej 24/26 w tym getcie w obóz koncentracyjny. 11 czerwca 1943 Heinrich Himmler skierował rozkaz do SS-Oberguppenführera Oswalda Pohla - szefa SS-WVHA - polecający przekształcenie więzienia Pawiak w obóz koncentracyjny. Rozkaz został wykonany. Pohl w meldunku z 23 lipca 1943 zawiadomił Himmlera o utworzeniu w byłym getcie nowego obozu koncentracyjnego.
Baraki w "Gęsiówce".
Utworzono dwa nowe Lagry:
- pierwszy pomiędzy ulicami: Wołyńską, Ostrowską, Glinianą i Zamenhofa wzdłuż ul. Gęsiej. Rozpoczął on funkcjonowanie z dniem 19 lipca 1943.
- drugi Lager zainstalowano przy ul. Bonifraterskiej. Uruchomiono go z dniem 15 sierpnia 1943. Po tej dacie w dalszym ciągu trwała rozbudowa obiektów obozowych. Technicznym budowniczym obozu na terenie byłego getta był SS-Gruppenführer inż. Kammler z SS-WVHA. Z jego raportów przesyłanych do Pohla i Himmlera wynika, że pod obóz w getcie przeznaczono teren o powierzchni 50 ha. Główną siłę fizyczną przy rozbudowie obozu stanowili więźniowie obcokrajowcy [w tym Żydzi], dostarczeni przez SS-WVHA z obozów koncentracyjnych spoza Warszawy. W opisie kartograficznym opracowanym przez Przedsiębiorstwo Geodezyjno-Kartograficzne w Warszawie na podstawie zdjęć lotniczych wykonanych w 1945, stwierdzono, że na terenie części zamkniętego getta zbudowano tzw. "obóz ścisły".
"Obóz ścisły" został otoczony murem z umieszczonymi nad nim wieżami strażniczymi. Mury okalające obóz zostały w górnej części ogrodzone drutem kolczastym umocowanym na izolatorach. Z uwagi na to, że w obozie oprócz Polaków znajdowali się więźniowie innych narodowości na murach umieszczono tablice ostrzegawcze w języku polskim, francuskim, greckim, węgierskim i niemieckim. Na "Szkicu orientacyjnym tereniu Obozu Koncentracyjnego przy ul. Gęsiej w Warszawie z 20 maja 1946", sporządzonym przez V Komisariat Milicji Obywatelskiej w Warszawie dla Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, utrwalono istniejące jeszcze wówczas 24 baraki obozowe, wszystkie liczące po 600 miejsc, z wyjątkiem 6 baraków o pojemności 200 miejsc. Łącznie mogły one pomieścić do 12 tys. więźniów.
Strażacy polscy, wykonując przed Powstaniem Warszawskim ćwiczenia rutynowe na dachu fabryki Pfeiffera przy ul. Glinianej naprzeciwko zabudowań obozowych, sporządzili zdjęcia tych baraków.
"Obóz ścisły" posiadał bramy:
- przy ul. Zamenhofa 19
- przy ul. Gęsiej 24
- przy ul. Okopowej z wylotem na miejsce straceń na boisku "Skry"
- przy ul. Glinianej przy torowisku obozowej kolejki wąskotorowej
- wjazdową do podobozu dla Żydów od strony ul. Nowolipki 29
- wjazdowe do więzienia Pawiak przy ul. Dzielnej i przy ul. Pawiej.
Poza dwoma Lagrami przy ul. Gęsiej i przy ul. Bonifraterskiej do obozu koncentracyjnego w getcie wchodziły:
- więzienie Pawiak przy ul. Dzielnej 24/26 w getcie, włączone do KL Warschau rozkazem Himmlera z 11.VI.1943. Po włączeniu więzienia Pawiak do KL Warschau raporty podziemia donosiły:
"codzienne egzekucje więźniów Pawiaka przeprowadzane są w obozie przy ul. Gęsiej. Zwłoki palone są na podwórzu od strony ul. Zamenhofa 19" ["Informacja bieżąca" nr 26/99, z dnia 7.VII.1943].
- podobóz dla Żydów między ulicami Nowolipie i Nowolipki. Zakwaterowani w nim byli więźniowie cudzoziemscy przywiezieni z innych obozów jako siła robocza do budowy KL Warschau. Istnienie podobozu dla Żydów zostało potwierdzone już w czasie śledztwa w sprawie Ludwiga Hahna.
- dawne więzienie wojskowe przy ul. Gęsiej róg Zamenhofa ["Gefängnis Gänsestrasse 24"]. Od jesieni 1942 w części tego więzienia umieszczony był tzw. "wychowawczy obóz pracy policji bezpieczeństwa" ["Arbeitserziehungslager der Sicherheitspolizei Warschau"]. Na przełomie listopada i grudnia 1943 obóz pracy został przeniesiony na ul. Litewską, a jego pomieszczenia w całości wraz z nazwą "Gęsiówka" przejął "obóz ścisły" koncentracyjny - co będzie powodem częstego mylenia obu tych obozów.
Cały kompleks obozowy KL Warschau połączony był ze sobą bezpośrednią obwodnicą kolejową. Do obozu doprowadzono bocznicę kolejową, prowadzącą od obwodnicy kolejowej z Dworca Warszawa-Zachodnia do Dworca Gdańskiego. Odczyt powojennych zdjęć lotniczych oraz plan kompleksu KL Warschau wykazały, że obwodnica wychodziła z terenu Lagru w getcie od ul. Stawki, gdzie było rozgałęzienie bocznicy do Lagru na Kole i do Lagrów w Warszawie-Zachodniej. Przy Warszawie-Zachodniej obwodnica wjeżdżała wprost nad tunele mieszczące komory gazowe. Wjazd kolejowy do "Lagru II" prowadził od ul. Mszczonowskiej, natomiast "Lager III" sąsiadował z bocznicą kolejową od strony stacji Warszawa-Zachodnia. Na terenie Lagru w getcie od torowiska przy ul. Stawki biegły tory w pobliżu "obozu ścisłego". Przecinając ul. Gęsią, prowadziły w kierunku Pawiaka. Natomiast z "obozu ścisłego" ul. Glinianą przebiegała obozowa kolejka wąskotorowa. Organizacja kolejowa całego kompleksu obozowego w trzech dzielnicach miasta służyła nie tylko wywożeniu gruzu z rozbiórki dzielnicy żydowskiej [jak podaje Kammler]. Poza transportami towarowymi miała za cel obozowe transporty ludzkie, wśród których były tzw. "transporty niewiadome" z obław i łapanek, które potajemnie znikały. Przewożenie takich transportów w wagonach towarowych sprzyjać miało ich maskowaniu i utajnianiu.
W meldunku Delegatury Rządu na Kraj z 3 grudnia 1942 podano, iż na terenach ostatnio przyłączonych do obozu Niemcy budują obóz dla Polaków, mający pomieścić łącznie ok. 40 tys. osób. KL Warschau, zbudowany w trzech dzielnicach Warszawy jako pieciolagrowy kompleks, taką liczbę osiągnął. Zajmował tereny o powierzchni ok. 120 ha, na których wzniesiono 119 baraków o pojemności łącznej do 41 tys. miejsc.
Więźniowie KL Warschau i ofiary uśmiercane w komorach gazowych Warszawy-Zachodniej w poważnej części pochodzili z tzw. "transportów niewiadomych". W "Encyklopedii Obozów" na temat tych transportów napisano:
"W okresie nasilonych obław ulicznych wywózki następowały tak często, że zarejestrowanie ich wszystkich przez konspirację stawało się niemożliwe [...]. W większości wypadków nie wiadomo dokąd i w jakim celu wywożono więźniów".
Oto przykłady takich transportów:
1) W dniu 11 stycznia 1943 w depeszy do szefa IV Departamentu [Gestapo] RSHA, SS-Obegruppenführera Heinricha Müllera, Himmler rozkazał przeprowadzenie w Generalnej Guberni masowych aresztowań i deportacji do obozów koncentracyjnych "elementów proletariackich" płci męskiej i żeńskiej.
SS-Obegruppenführer Heinrich Müller - enigmatyczny szef Geheime Staatspolizei w berlińskiej centrali RSHA.
W depeszy czytamy:
"Aresztowania mają być zakrojone na taką skalę, aby w Generalnej Guberni zmniejszyły się środowiska proletariackie i tym samym znacznie zelżała sytuacja na odcinku band".
Jako przykład Himmler wymienił Warszawę. W następstwie tego rozkazu przeprowadzono w Warszawie w dniach 15-22 stycznia 1943 obławy na niespotykaną dotąd skalę. Według ustaleń Delegatury Rządu na Kraj zatrzymano wówczas nie mniej jak 30 tys. mieszkańców stolicy, z których około 10 tys. deportowano do Oświęcimia i na Majdanek, a 20 tys. pozostało na miejscu w Warszawie, pytanie: gdzie?
W tym czasie działały już w stolicy Lager na Kole i dwa Lagry w Warszawie-Zachodniej posiadające razem 87 baraków. Były one w stanie wchłonąć 20 tys. ludzi ze styczniowych łapanek.
2) W nocy 1/2 września 1943 policja niemiecka przeprowadziła dużą akcję aresztowań posługując się przygotowanymi wcześniej listami, które obejmowały ok. 5000 nazwisk.
3) W dniu 27 września 1943 na krakowskiej konferencji policyjnej na temat stanu bezpieczeństwa w Generalnej Guberni SS-Oberführer Bierkamp stwierdził:
"W Warszawie ukrywa się ok. 25 tysięcy byłych oficerów. [...] planuje się przeprowadzenie wielkiej obławy w Warszawie [...]. Osoby zamieszkujące w Warszawie bez zameldowania, które nie będą mogły się w dostatecznym stopniu wylegitymować, muszą być rozstrzelane, gdyż wszystkich tych, którzy ukrywają się w Warszawie należy uznać za członków grup terrorystycznych".
4) W dniach 13 i 14 października 1943 zatrzymano w Warszawie [według raportu Komórki Więziennej Delegatury Rządu na Kraj z 15 października 1943] około 3 tys. osób, z których 350 umieszczono na Pawiaku, a kilkadziesiąt stracono w egzekucjach ulicznych i w ruinach byłego getta. Co się stało z pozostałymi ponad 2500 osobami? Nie wiadomo...
5) W historiografii przyjmuje się, że Niemcy z Warszawy do obozów koncentracyjnych poza Warszawę wywieźli ponad 21 tys. osób, zaś na roboty przymusowe miało być wywiezionych ogółem około 136-140 tys. mieszkańców Warszawy [W. Bartoszewski, M. Drozdowski]. Tymczasem, jak wykazano w "Encyklopedii Obozów", na roboty przymusowe z Warszawy wywieziono faktycznie nieco ponad 70 tys. mieszkańców. Zachodzi więc znowu pytanie: co się stało z drugą połową, czyli ok. 70 tys. osób z warszawskich "transportów niewiadomych"?
Gdzie się podziały? Co się z nimi stało? Czy transporty w ogóle z Warszawy wyjechały? Odpowiedzi na te pytania należy szukać w tunelach Warszawy-Zachodniej...
Do urzeczywistnienia planu eksterminacji miasta i zmniejszenia liczby jego mieszkańców do 500 tys. konieczne były nie tylko gromadzone w Lagrach tysięczne zasoby ludzi przeznaczonych do stracenia, ale także urządzenia masowej zagłady... Dostarczanych do Lagrów ludzi z łapanek i wielkich "transportów niewiadomych" nie można było zlikwidować środkami konwencjonalnymi tylko przez rozstrzelanie. Było to z kilku powodów niewykonalne. W związku z tym Niemcy zainstalowali komory gazowe. Urządzili je jesienią 1942 w zaadaptowanym do tego celu tunelu w ciągu ul. Bema w Warszawie-Zachodniej, razem z pobudowanymi w tym czasie Lagrami usytuowanymi obok tunelu. Według naocznych świadków i biegłych sądowych w dziedzinie mechaniki cieczy i gazów:
"Tunel, wentylatornia z szybami i banie na międzytorzu stanowiły jeden zespół funkcjonalny, mający cechy monstrualnych komór gazowych", w których likwidowano transporty ludzkie kilka razy w każdym tygodniu od jesieni 1942 do sierpnia 1944. Zwłoki zagazowanych ludzi Niemcy przewozili na spalenie do krematoriów znajdujących się w Lagrze na terenie byłego getta, nazywanym "Gęsiówką". Oto niektóre z dowodów na ten temat:
Zawiadomienie o komorach gazowych
Warszawa, dn. 12.XII.1988
Piotr Kijowski dr inż.
specjalista mechaniki
cieczy i gazów
Główna Komisja Badania Zbrodni
Hitlerowskich w Polsce
Instytut Pamięci Narodowej
Zawiadomienie
W ślad za ustnym zawiadomieniem z grudnia 1987 zgłaszam niniejszym zawiadomienie o częściowo zachowanych z czasów okupacji obiektów komór gazowych w tunelach Warszawa-Zachodnia...
Kompleks obiektów jest nonsensowny jeśliby chodziło wyłącznie o wentylację tuneli.
Kompleks obiektów: banie na międzytorzu PKP - wentylatornia - tunele, mógł spełniać i spełniał role komór gazowych, stanowiąc obiekt o ogromnej, niespotykanej gdzie indziej wydajności i stwarzający ponadto możliwości eksperymentowania na skalę przemysłową z użyciem różnych gazów.
Szczegółowe uzasadnienie zawiadomienia w załączeniu.
/-/  Piotr Kijowski dr inż.
Z uwagi na to, że opisane w zawiadomieniu urządzenia techniczne znajdowały się na terenie kolejowo-drogowym, Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu zwróciła się pisemnie do gospodarzy tego terenu z prośbą o przekazanie informacji, czy specyficzne urządzenia znajdujące się w wiadukcie i tunelu w Warszawie-Zachodniej są obiektami kolejowymi lub drogowymi służącymi do wentylacji tunelowej. Zarówno Dyrekcja Centralna Okręgowych Kolei Państwowych jak i zawiadowca stacji Warszawa-Zachodnia, a także dyrektor Wojewódzkiej Dyrekcji Dróg Publicznych w licznych pismach skierowanych latem 1988 do IPN wykluczyli możliwość, aby urządzenia te były obiektami kolejowymi czy drogowymi.
Dostęp na torowiska kolejowe, przylegające do terenów obozowych, mieli poza Niemcami pracownicy służb kolejowych. Jednym z nich był świadek Feliks J., inż. mechanik, który w czasie okupacji od 1940 aż do Powstania Warszawskiego pracował w charakterze maszynisty parowozu na stacjach w Warszawie-Wschodniej, Zachodniej i na Pradze. Stąd też miał warunki do szerszych obserwacji własnych, a także pozyskiwania od innych kolejarzy informacji dotyczących usytuowania obozów, ich obiektów oraz losów więźniów. Stwierdził, że Lagry w Warszawie-Zachodniej były częścią Konzentrationslager Warschau. Tereny obozowe rozciągały się po obu stronach tunelu w ciągu ul. Bema, nad którym przebiegały torowiska kolejowe, a wewnątrz którego mieściły się komory gazowe. Świadek, będąc maszynistą prawie codziennie przejeżdżał przez Dworzec Warszawa-Zachodnia. Osobiście widział, jak wielokrotnie pod tunel przyjeżdżał samochód ciężarowy załadowany butlami z gazem, które robotnicy wtaczali do tunelu. Dostarczane butle z gazem były opróżniane w baniach na międzytorzu nad wentylatornią, zbudowanych jednocześnie z Lagrami jesienią 1942. Świadkowi oraz innym kolejarzom było wiadomo, że w butlach znajdował się gaz trujący i że w tunelu Niemcy uśmiercali więźniów obozu. Gazowanie hitlerowcy przeprowadzali nocą, a bardzo wcześnie rano wywożono zwłoki zagazowanych ludzi. 
Świadek Feliks J. widywał wielokrotnie, jak więźniowie wynosili z tunelu pod torami całe stosy zwłok ludzkich i wrzucali je na skrzynie samochodów ciężarowych oznakowanych literami "WH", które odjeżdżały w kierunku Woli. 
Zwłoki nie miały śladu po kulach. Członkowie "Tod-Kommando" ["komando śmierci"], w którym przy konwoju pracowali Polacy, mówili mu, że zwłoki zagazowanych i zmarłych w obozie przewożą na spalenie do krematorium w "Gęsiówce". 
 Za każdym razem przyjeżdżały 2-3 samochody ciężarowe. Wszystko odbywało się pod silną eskortą SS. Inny kolejarz, Antoni W., który w czasie okupacji pracował jako kierownik pociągu gospodarczego, zeznał, że wiadukt i tunel w ciągu ul. Bema zostały wybudowane przed wojną. Na początku okupacji tunel był czynny, a potem, z przyczyn mu nie znanych, Niemcy go zamknęli. Jego uwagę zwracał fakt, że przy zamkniętym tunelu ciągle kręcili się uzbrojeni Niemcy... Pomiędzy ul. Bema, gdzie znajdował się tunel, a ul. Tunelową Niemcy zbudowali obiekt, który przypominał jakby "schron". Tu mieściła się wentylatornia i jeszcze jakieś inne urządzenia. Obok tego "schronu" między torowiskami zbudowano dwie wieże o wysokości ponad 30 m i szerokości u podstawy około 15 m. Na szczytach tych wież stale przebywali strażnicy z karabinami maszynowymi i dlatego świadek się do nich nie zbliżał.
Świadek naoczny Adela K., mieszkanka Warszawy Zachodniej, zeznała:
"W czasie okupacji i przed wojną aż do Powstania zamieszkiwałam w Warszawie przy ul. Szujskiego, w odległości ok. 300 metrów od tunelu. [...] Jesienią 1942 po raz pierwszy zobaczyliśmy samochody niemieckie zakryte. Wyglądały jak wojskowe. Wozy te prowadzili SS-mani w czarnych mundurach. Wtedy kiedy wozy te pojawiły się przy tunelu, to tunel był nieprzejezdny i nieprzechodni dla ludzi. Wozy te wjeżdżały do tunelu od strony ul. Armatniej - Woli, a wyjeżdżały od strony Ochoty. Po przywiezieniu transportu do tunelu słychać było jęki ludzkie. [...] Wwożono do tunelu jednorazowo cztery wozy, czasem mniej, czasem więcej. Jak oni ludzi gazowali w tunelu, to rozchodził się zapach gazu, to czuć go było aż na ulicy Szujskiego, gdzie mieszkałam. Wozy wjeżdżające i wyjeżdżające z tunelu widziałam na własne oczy. Miałam wtedy 21 lat. Takie transporty z ludźmi do tunelu Niemcy wwozili do Powstania Warszawskiego. Po wybuchu Powstania wysiedlono wszystkich mieszkańców naszego budynku na Zieleniak [...]. Po przywiezieniu transportu do tunelu Niemcy nakazywali mieszkańcom zasłonięcie okien. Kto by nie zasłonił, do niego strzelano [...]. Rozkaz zasłonięcia okien przekazywał nam blokowy, który dostawał rozkaz od Niemców. [...] w tunelu przy ul. Bema Niemcy gazowali ludzi, tak jak podałam, od jesieni 1942 do sierpnia 1944 [...] Kiedy niemieckie wozy wjeżdżały z ludźmi do tunelu, to ja z mego domu widywałam te wozy i słyszałam głośne krzyki, jęki i płacze. Słyszałam, bo było ich dużo. Wozy z ludźmi wjeżdżały 3 razy i więcej w tygodniu, 3 do 4 razy w tygodniu. [...] Z reguły [...] późnym wieczorem. Wieczorem echo tych jęków rozchodziło się po okolicy, która była spokojna i cicha i nic nie zagłuszało tych jęków. [...] Tak, jak sobie przypominam, jeden tunel był przejezdny przed 1939, a drugi był szykowany, była rozpoczęta budowa. W tym niewykończonym tunelu Niemcy urządzili kaźnię, w której gazowali ludzi".
Zeznanie świadka Franciszka B., mieszkańca ul. Armatniej:
"[...] Baraki były rozlokowane przy ul. Bema, Armatniej, Ordona i Mszczonowskiej. Więźniowie znikali nocą po kryjomu [...]. Baraki się opróżniały, a potem Niemcy zapełniali je nowymi transportami więźniów".
Zeznanie świadka Stanisława W., ekonomisty, w czasie okupacji pełniącego służbę w wywiadzie i kontrwywiadzie AK:
"Po wybuchu Powstania Warszawskiego dostałem rozkaz od dowódcy zgrupowania «Radosław» [ppłk. Jan Mazurkiewicz "Radosław"] udania się w rejon Dworca Zachodniego i rozeznania sytuacji dyslokacji wojsk niemieckich [...]. Ulokowałem się w jednym z takich opuszczonych domów naprzeciwko wylotu tunelu pod liniami Dworca Zachodniego PKP, w odległości około 500-700 m od tego tunelu i przez lornetkę obserwowałem ruch, jaki był przy tunelu. Było to dokładnie 3 sierpnia rano około godz. 8-9. Przez godzinę czasu mojej obserwacji widziałem, jak SS-mani doprowadzili grupy ludności cywilnej Warszawy [od kilkunastu do kilkudziesięciu osób każda grupa] i dokonywali selekcji, oddzielając kobiety i dzieci od mężczyzn. Po czym kobiety i dzieci pod konwojem niemieckim były odprowadzane w kierunku Dworca PKP Warszawa-Zachodnia [...]. Natomiast mężczyzn wpędzano do tunelu, który od strony Woli był odkopany. [...] z tytułu pełnionej służby w wywiadzie wiadomo mi, że w okresie od 2 do 8 sierpnia 1944 Niemcy wymordowali w tunelu około 4 tys. mężczyzn. Potwierdził to mój podwładny Stanisław Mikulski w dniu 8 sierpnia 1944 w meldunku złożonym dla Komendy Głównej AK. On był wyselekcjonowany do grupy mężczyzn przy tunelu, z której zbiegł, po czym schował się i dalej obserwował, co się w tunelu działo".
Podczas ewakuacji obozu, Niemcy niektóre ważniejsze dokumenty zabrali ze sobą, poczym je w panicznej ucieczce przed nacierającym frontem porzucili. Część z nich została odnaleziona na początku czerwca 1946 we Wrocławiu, w byłych koszarach SS u zbiegu ulic Sudeckiej i Kampinoskiej. Jeden z nich, datowany 1 lipca 1944 w Warszawie, dotyczy komór gazowych...
Gaz trujący do usytuowanego pomiędzy Lagrami tunelu Warszawy-Zachodniej dowożony był z "Gęsiówki".
Cyklon B. Cyjanowodór HCN, kwas cyjanowodorowy, kwas pruski, związek chemiczny, silnie trująca, lotna, bezbarwna ciecz o zapachu gorzkich migdałów. Cyjanowodór jest zaliczany do bojowych środków trujących i jego działanie polega na zahamowaniu oddychania komórkowego na skutek unieczynnienia enzymów oddechowych. Cyjanowodór przedostając się poprzez błony śluzowe i skórę, głównie poprzez płuca do krwi, blokuje proces uwalniania tlenu z czerwonych ciałek krwi, w wyniku czego następuje jak gdyby wewnętrzne "uduszenie". Towarzyszą temu objawy porażenia ośrodków oddechowych połączone z uczuciem lęku, zawrotami głowy i wymiotami.
Wiosną 1946 świadkowie widzieli tam osobiście magazyn, w którym znajdowały się "tysiące puszek z trupimi główkami", takich jakie widzieli w Oświęcimiu. W puszkach tych znajdował się gaz "Zyklon B" - stosowany w komorach gazowych [świadkowie A. J. Dmowski, F. Jedynak].



W świetle powyższych dowodów istnienie i ludobójcze działanie komór gazowych w tunelu przy ul. Bema na terenie Lagrów w Warszawie-Zachodniej jest faktem.
Komory gazowe KL Warschau różniły się od komór gazowych w innych obozach zagłady, w których stłoczone na niewielkiej powierzchni ofiary były uśmiercane przy użyciu gazu Cyklon B, wrzucanego do pomieszczenia komory gazowej przez otwór w niskim stropie. Komory gazowe w tunelu, po doświadczeniach w KL Auschwitz, zbudowane zostały na najwyższym wówczas poziomie wyrachowanej zbrodniczo techniki masowego zabijania. Z uwagi na cel, jaki przez ich działanie chciano osiągnąć - "zredukowanie" liczby mieszkańców Warszawy do 500 tys. osób, urządzone w tunelu komory gazowe były powierzchniowo znacznie większe i mogły pomieścić większą ilość osób jednorazowo, co dawało możliwości zabicia większej liczby ofiar w tym samym czasie. W ten sposób proceder gazowania nie musiał odbywać się codziennie, a jednocześnie zapewniał wykonanie obowiązkowych dziennych kontyngentów traconych ludzi. Sposób zabijania w komorach gazowych w tunelu także usprawniono, stosując zmechanizowane tłoczenie gazu trującego do pomieszczenia z ofiarami, gdzie były one hermetycznie zamknięte. Moc wentylatorów, odpowiadająca mocy silników przedwojennego samolotu komunikacyjnego, zapewniała odprowadzenie drogami wentylacyjnymi zużytego gazu z komór z dużą siłą wysoko do atmosfery - mechanizm nie występujący w zwykłych urządzeniach wentylacyjnych. Eksperci PKP badający te wentylatory w 1988 stwierdzili, że gdyby je włączyć, ruch kolejowy w tunelu byłby niemożliwy...
W takich komorach gazowych, o konstrukcji i właściwościach działania opisanych w ekspertyzie biegłych, w izolowanym od miasta tunelu, sprawcy mieli warunki do zabijania gazem po kilkaset osób jednorazowo. I tu nasuwa się kolejne pytanie: czy istniały również komory gazowe w "Gęsiówce"? W dniu 16 maja 1946 sędzia Halina Wareńko przeprowadzając wizję lokalną Lagru na terenie byłego getta, szczegółowo opisała zastany tam stan:
"[...] cele nie posiadające dalszych wylotów, z małym otworem w ścianie pod sufitem. Na środku celi kupa chloru, w krzakach ogródka rozsypany cyklon, puszki, w których widoczne były kryształki cyklonu wielkości ziaren fasoli"...
Czemu nie przeprowadzono wówczas śledztwa, gdy wszystkie dowody wprost leżały na ziemi? Otóż "Gęsiówka" od 1945 do 1955 była... obozem NKWD, a później UB, w którym więziono byłych AK-owców i wszystkich ludzi uznanych przez komunistów za "wrogi element". Ale "o tym - po tym".
Fakt rozstrzeliwania mieszkańców Warszawy "w ruinach Getta" był znany niemal powszechnie jeszcze w czasie okupacji. Nikt jednak nie łączył go z istnieniem KL Warschau. "Obóz ścisły", założony w nie istniejącym już getcie, zlokalizowany został między ulicami: Zamenhofa, Okopową, Wołyńską, Ostrowską i Glinianą wzdłuż Gęsiej. Tereny przylegające do "obozu ścisłego" obejmowały tzw. "strefę zamkniętą", która rozciągała się szeroko pomiędzy murem "obozu ścisłego" a murem zamykającym teren dawnego getta. Z uwagi na to, że przyobozowa "strefa zamknięta" rozprzestrzeniała się na terenie zrujnowanego getta, dokonywane na niej rozstrzeliwania określano jako "egzekucje w ruinach Getta", co zaciemniało ich obraz, gdyż były to mordy obozowe wykonywane na więźniach obozu lub Pawiaka, przynależnego do obozu, i dokonywane na terenie obozowym. Egzekucje przez rozstrzelanie przeprowadzano zarówno w "obozie ścisłym", jak i w jego "strefie zamkniętej". Stałe miejsca mordów znajdowały się:
- w Lagrze przy ul. Gęsiej
- w Lagrze przy ul. Bonifraterskiej
- na czterech podwórkach dawnego więzienia wojskowego.
W "strefie zamkniętej" stałe miejsca mordów usytuowane były w podwórzach wyludnionych posesji:
- przy ul. Nowolipki 25-31
- przy ul. Nowolipie 32-36
- przy ul. Dzikiej 3
- przy ul. Dzielnej 27 i przy ul. Pawiej
- na dawnym boisku "Skry" przy ul. Okopowej.
Miejsca egzekucji w podwórkach nie były przypadkowymi zaułkami. Zostały one do tych celów przystosowane. Prowadziły do nich wyznaczone bramy wjazdowe przeznaczone dla transportów z ofiarami. Na murach zniszczonych budynków okalających podwórza-studnie widniały napisy ostrzegawcze: "Uwaga! Strefa neutralna - strzela się bez ostrzeżenia". Miejsca te były dozorowane przez SS-manów z załogi KL Warschau. We wszystkich tych miejscach rozstrzeliwano więźniów KL Warschau, więźniów Pawiaka, Gestapo z al. Szucha oraz ludność z łapanek. Zaś na podwórkach 3. i 4. dawnego więzienia wojskowego rozstrzeliwano Żydów, ocalałych po zagładzie getta w maju 1943. W piwnicach, schronach i gruzach ukrywali się jeszcze pojedynczo Żydzi, ich rodziny albo niewielkie grupy. "Białe kolumny egzekucyjne SS", przebrane w białe brezentowe uniformy przypominające służby medyczne, wywabiały z kryjówek chroniących się bezbronnych Żydów, obiecując im pomoc medyczną i bezpieczną dalszą egzystencję w mieście. Kiedy ujawnili się oni i wychodzili na zewnątrz, byli rozstrzeliwani w obozie lub bezpośrednio na miejscu ujęcia. KL Warschau działał po zagładzie getta i ofiarami jego byli głównie Polacy, w szczególności mieszkańcy Warszawy.
Masowe rozstrzeliwania w Lagrze na Kole rozpoczęto jesienią 1942, natomiast w Lagrze w dawnym getcie egzekucje masowe rozpoczęły się w maju 1943 i trwały bez przerwy do wybuchu Powstania Warszawskiego. Kogo obejmowały egzekucje? Czy tylko członków organizacji podziemnych? Nic podobnego! Tu nie chodziło o walkę z podziemiem. Tu chodziło o zlikwidowanie połowy mieszkańców milionowego miasta. Wystarczyło wyjść z domu po papierosy, aby po kilku godzinach trafić przed szereg plutonu egzekucyjnego...
Świadek Józef Marchel, przypadkowo zatrzymany z gronem znajomych w "zwykłej łapance" przeprowadzonej w maju 1943, wspomina:
"[...] przewieziono nas na posterunek policji na ul. Targową, skąd po 2-3 godzinach odwieziono nas na Gestapo w al. Szucha. Tu przetrzymano nas do rana w tzw. «tramwaju», po czym wywieźli nas do więzienia Pawiak. Na Pawiaku zabrali nam ubrania do dezynfekcji, ostrzygli włosy i po kąpieli przeprowadzono nas do obozu pracy na ul. Gęsią, który znajdował się na terenie istniejącego już i działającego obozu koncentracyjnego Warszawa. Z Pawiaka do obozu prowadzono nas ulicą Lubeckiego. Razem ze mną prowadzono innych 20 mężczyzn z tej samej łapanki. [...] Obóz koncentracyjny ogrodzony był murem z drutem kolczastym. W murze, który łączył się z dawnym więzieniem wojskowym była brama, a nad nią jakiś niemiecki napis. Na zewnątrz obozu pomiędzy naszym barakiem, a więzieniem przy ul. Gęsiej więźniowie z naszego bloku pracowali przy rozbiórce murów zrujnowanej tej części getta. Więzienie wchodziło do ścisłej części obozu koncentracyjnego. Vis-à-vis tego więzienia, w sąsiedztwie miejsca naszej pracy był zrujnowany dom, a wśród jego ruin wewnątrz jakby wybetonowany plac o wymiarach ok. 40 x 40 m. Na placu tym czy też podwórku tego domu była masa ludzkich zwłok, niektóre już w rozkładzie. Powiedziałem masa ludzkich zwłok, ponieważ cały plac wypełniony był nimi wielowarstwowo, w ten sposób, że jedne zwłoki powrzucane były na drugie [...]. W gmachu więzienia przy zbiegu ulic Gęsiej i Zamenhofa był korytarz wylotowy na dziedziniec od strony ul. Zamenhofa. Na korytarz ten więźniowie wśród nich i ja zaglądali, bo znajdowały się tam części bielizny pościelowej opróżnionej z pierzy. Więźniowie zabierali je i dawali furmanom, żeby nam za to przywieźli chleba, gdyż w obozie panował głód. Z korytarza tego na wymienionym dziedzińcu więziennym od strony ul. Zamenhofa widzieliśmy masowe rozstrzeliwania ludzi. Rozstrzeliwania te SS-mani przeprowadzali codziennie od godz. 8:00 do 11:00, po czym po niewielkiej przerwie zwłoki uśmierconych ofiar palono na stosach drzewa. W obozie przebywałem od 8 maja 1943 do 25 sierpnia 1943. Przez cały okres mojego pobytu w obozie takie mordy dokonywano codziennie. Ofiary tracono w pozycji klęczącej. Stosy z drzewa do palenia zwłok układali Żydzi z zakładu pogrzebowego Pinkerta. W obozie koncentracyjnym na wymienionym dziedzińcu więziennym rozstrzeliwano Polaków z łapanek [wśród nich najliczniej warszawiaków], więźniów Pawiaka oraz więźniów samego Obozu Koncentracyjnego. My sami obawialiśmy się, że nas również stracą pod jakimś wynalezionym pretekstem. [...] Ostatnio przed zwolnieniem pracowałem w kotłowni Elektrowni Warszawskiej przy wywożeniu żużlu. Z robót tych każdego dnia ktoś z więźniów nie wracał, gdyż dozorujący kapo rozstrzeliwali więźniów za najmniejsze uchybienia lub pod pretekstem takich uchybień. Jednego z naszych współwięźniów rozstrzelano na terenie samego obozu dlatego, że widział rozstrzeliwania dokonywane na dziedzińcu więzienia przy ul. Zamenhofa. On tez został rozstrzelany przez SS-manów. [...]".
Natychmiast po zdławieniu powstania w getcie, Niemcy, z właściwą sobie pedanterią, przystąpili do burzenia dawnej dzielnicy żydowskiej. Wszystkie domy kolejno wysadzano w powietrze. Cegły, złom, deski - słowem wszystko to, co przedstawiało jakąkolwiek wartość wywożono do Rzeszy. Wkrótce centrum Warszawy, kwitnące kiedyś życiem, "nadludzie" zamienili w morze ruin. Teren "strefy zamkniętej", nadal otoczony wysokim murem, stał się wkrótce idealnym miejscem do przeprowadzania codziennych "cichych egzekucji".
Po wygranej wojnie [oczywiście wygranej przez Hitlera] na tym terenie miał powstać gigantyczny park. Tak to zaplanował niemiecki "urbanista" Friedrich Pabst, który jednak nie doczekał realizacji swojego projektu...
13 grudnia 1943 zastrzelił go "Kastor" - żołnierz "Parasola".
Świadek Ewa Królikiewicz, żołnierz wywiadu AK, zeznała:
"[...] W listopadzie 1943 około godz. 7:30 rano widziałam jak czterech lub pięciu SS-manów z obozu «Gęsiówka» prowadziło ulicą Smoczą na Nowolipki grupę więźniów żydowskich z obozu «Gęsiówka» w ilości ok. 10-15 osób. Więźniowie odznaczali się od innych przechodniów, gdyż ubrani byli w pasiaki i rzucali się w oczy. Doprowadzeni na plac na Nowolipiu więźniowie ci przygotowali stosy z drzewa z rozbiórki ze zburzonych domów. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęto na plac zwozić ciężarową "budą" więźniów z Pawiaka. "Budą" tą dowożono każdorazowo po 50-60  więźniów, mężczyzn. Na placu poza SS-manami z obozu «Gęsiówka» znajdowali się już SS-mani, którzy przybyli na egzekucję z zewnątrz [byli to prawdopodobnie policjanci z III/SS-Polizei Regiment 23]. Każdy dowieziony transport 50-60 więźniów ustawiano szeregiem i funkcjonariusze SS-mani i razem z nimi SS-mani z obozu «Gęsiówka» rozstrzeliwali tych więźniów z karabinów maszynowych. Tego dnia "buda" ciężarowa obróciła około 10 razy i kolejno więźniów z każdego transportu w powyższy sposób rozstrzelano. W sumie rozstrzelano wtedy około 500-600 Polaków z Pawiaka. Po rozstrzelaniu dowiezionych "budą" więźniów z Pawiaka [...] doprowadzeni więźniowie Żydzi z obozu «Gęsiówka» powrzucali ciała zamordowanych na przygotowane wcześniej stosy z drzewa, które obkładano nową warstwą drzewa i rzucano na nie zwłoki dalszych świeżo zastrzelonych więźniów. Po rozstrzelaniu całego transportu [...] SS-mani, którzy przybyli na egzekucję z zewnątrz, rozjechali się. Na miejscu egzekucji pozostali tylko SS-mani z obozu «Gęsiówka», na rozkaz których więźniowie Żydzi z obozu «Gęsiówka» polali te stosy trupów benzyną i podpalili je. W czasie palenia się stosów zwłok widziałam, jak SS-mani z obozu «Gęsiówka» zastrzelili na końcu więźniów Żydów z obozu «Gęsiówka», których doprowadzili do układania stosów. Więźniowie ci próbowali uciekać i kryć się. Wyłapano ich krzyczących i bezbronnych i zastrzelono. Zwłoki zastrzelonych [...] SS-mani sami osobiście już powrzucali na palące się stosy, po czym powrócili już bez więźniów przez ulicę Smoczą.
[...] Czterokrotnie widziałam sama, że przy wywożeniu na egzekucję więźniów z Pawiaka uczestniczył osobiście Hahn. Przyjeżdżał on 2 czarnymi wozami z kilkoma funkcjonariuszami Gestapo. Pamiętam, że Hahn był średniego wzrostu, krępy i chodził w czarnym skórzanym płaszczu. Osobisty udział Hahna w transportach na egzekucje potwierdził gestapowiec Szulc [Schultz] z Pawiaka, który po pijanemu wygadywał, że «jutro będzie lepsza zabawa, bo przyjedzie sam Hahn». Na placu na Nowolipiu byli rozstrzeliwaniu również więźniowie z al. Szucha w Warszawie. Tych więźniów przywożono na Nowolipie samochodami osobowymi, po kilka osób jednorazowo. Wśród takich więźniów były również kobiety. W okresie od stycznia do czerwca 1944 dowieziono i stracono takich małych transportów ponad 20. Więźniowie z al. Szucha konwojowani byli przez funkcjonariuszy Gestapo z al. Szucha i przez nich na Nowolipiu osobiście rozstrzeliwani strzałami z ręcznej broni krótkiej w tył głowy [...]".
Związki egzekucji ulicznych z KL Warschau
Wbrew twierdzeniom niektórych polemistów, egzekucje uliczne były integralną częścią mordów KL Warschau. Związki te są nader ewidentne:
- więźniowie z tych samych grup byli rozstrzeliwani częściowo na ulicach a częściowo na terenie obozu;
- rozstrzeliwań ulicznych dokonywali członkowie tych samych formacji SS i policji co i w obozie;
- zwłoki osób zabitych w egzekucjach ulicznych przewożono na teren obozu i tam palono.
W egzekucjach ulicznych obok więźniów cywilnych rozstrzeliwano członków i żołnierzy polskiego Państwa Podziemnego. Tych ostatnich likwidowano przede wszystkim w Lagrze na Kole, który pierwotnie był obozem jenieckim, a od jesieni 1942 częścią KL Warschau. Chociaż liczba ofiar egzekucji ulicznych, w tym członków i żołnierzy Państwa Podziemnego, na tle globalnych strat KL Warschau nie była tak duża - wynosi 3384 osoby - to egzekucje te odbijały się na życiu całego miasta w sposób spektakularny. O ile masowe zabijanie mieszkańców miasta w komorach gazowych i rozstrzeliwania na terenach byłego getta przeprowadzono w sposób niemal hermetycznie utajniony, to egzekucje uliczne, plakatowane na murach i ulicach z nazwiskami polskich patriotów, miały zabić miasto duchowo, rzucić stolicę i jej ruch oporu na kolana. Tego jednak okupanci nigdy nie osiągnęli...
Gdy 17 grudnia 1942 państwa "Wielkiej Trójki" ogłosiły deklarację protestacyjną, przeciwko "bestialskiej, z zimną krwią prowadzonej polityce eksterminacji" na zajętych przez wojsko niemieckie terenach, Niemcy przystąpili do zacierania śladów w miejscach masowych egzekucji. Przewidując taką sytuację, już rok wcześniej na polecenie szefa RSHA SS-Oberguppenführera Reinharda Heydricha powołano "Kommando 1005". Ten oddział specjalny SS, na czele którego stanął SS-Standartenführer Blobel, przystąpił do zacierania śladów wcześniejszych masowych egzekucji. Rozkopano ogromne groby na Wschodzie i ekshumowane zwłoki palono na specjalnych stosach. Kommando 1005 działało wszędzie tam, gdzie wcześniej "pracowali" SS-mani z Einsatzgruppen i Einsatzkommandos. Rozkopano także pierwsze, prowizoryczne groby w KL Auschwitz, powstałe w 1940, gdy obóz nie miał jeszcze własnych krematoriów.
Rozkaz o zacieraniu śladów zbrodni dotarł również do KL Warschau. Tu odpowiednikiem Kommando 1005 było specjalne komando obozowe "Leichenverbrennungskommando". Jak wynika z zeznań niemieckich policjantów Antona Schmitza i Frensera złożonych na procesie Hahna w Hamburgu, komando to składało się z Żydów i było nadzorowane przez SS-manów z KL Warschau i policjantów z batalionu III/SS-Polizei Regiment 23. Zwłoki palono w krematoriach oraz w spalarniach urządzonych na otwartym powietrzu na terenie obozowym w byłym getcie.
Krematorium w "Gęsiówce" - stan z 1945...
Krematoria znajdowały się:
- przy ul. Gęsiej 26, zbudowane wiosną 1943 o pojemności ok. 200 zwłok;
- krematorium zaadaptowane w pomieszczeniach pożydowskiej fabryki pomiędzy ul. Smoczą i Glinianą;
- krematorium z jednopaleniskowym piecem wewnątrz gmachu dawnego więzienia wojskowego.
Spalarnie zwłok na otwartym powietrzu były to stosy układane z drewna i polewane benzyną, na które wrzucano zwłoki i palono je. Stosy te urządzano w stałych miejscach egzekucji:
 
- przy ul. Nowolipki 25-31
- na dawnym boisku "Skry" przy ul. Okopowej - naprzeciwko obozu.
Świadek Marian Bielewicz, technik budowlany, zatrudniony na terenie dawnego getta w czasie budowy obozu, zeznał m.in.:
"Obóz w roku 1943 wiosną był budowany przez firmę, w której pracowałem. W tym czasie Żydzi budowali [...] krematorium. Przed wybudowaniem krematorium zwłoki palono na ul. Gęsiej 25 i 45. Sam to widziałem. Krematorium stanowiło budynek parterowy, do którego można było «wpakować» najwyżej 200 osób [...]".

Świadek Feliks Pączkowski, robotnik w byłym getcie zeznał:
"[...] Któregoś dnia spotkałem doprowadzonych również na te roboty Żydów z rodziny Trysków, którzy powiedzieli mi, że na ul. Nowolipki 25 Niemcy rozstrzeliwują więźniów z al. Szucha i z Pawiaka. Po tej wiadomości udałem się z czterema kolegami z pracy, wśród których pamiętam był Czesław Śliwiński, na ul. Nowolipki. Prawie wszystkie domy na ulicy Nowolipki i Nowolipie były zburzone, zalegały ruiny. Zburzony był także wskazany przez Trysków dom przy ul. Nowolipki 25 oraz sąsiadujące z nim domy Nowolipki 23 i 27; stały tylko szkielety. Na murach tych trzech domów wisiały napisy: «Wstęp wzbroniony pod karą śmierci». W ukryciu, poprzez ruiny przedostałem się do domu Nowolipki 27, będącego w bezpośrednim sąsiedztwie z domem Nr 25 przy Nowolipkach, skąd przez dziurę w sterczącej ścianie z pierwszego lub drugiego piętra zobaczyliśmy na posesji Nowolipki 25 wśród gruzów dość duży oczyszczony plac o powierzchni 40 x 40 m lub 50 x 50 m, na którym według relacji Trysków wykonywane były egzekucje. Dokładnie plac ten był położony pomiędzy ulicą Nowolipki, a ulicą Nowolipie, w ten sposób, że od ulicy Nowolipki 25 naprzeciwko skrzyżowania z ulicą Karmelicką było do niego przejście na zewnątrz. Egzekucje na tym placu dokonywane były prawie codziennie, prawie dzień w dzień słychać było tam seryjne strzały z broni maszynowej.
Ja osobiście widziałem 3 lub 4 takie egzekucje, gdzieś w miesiącach kiedy było ciepło. Więcej razy nie miałem odwagi tam pójść, bo groziła kara śmierci. Egzekucje te oglądałem właśnie poprzez dziurę w ścianie na pierwszym czy drugim piętrze wymienionego domu Nowolipki 27. Przed egzekucją doprowadzano na plac grupę Żydów, którzy przygotowywali stosy z drzewa. Do przygotowania tych stosów doprowadzano zmiennie różne grupy Żydów, wśród których był ojciec i dwóch czy trzech synów ze znanej mi rodziny Trysków, ocalonych z powstania w Getcie. O ile mi wiadomo, to grupa Żydów była w dyspozycji placówki żandarmerii w Warszawie, mieszczącej się przy ul. Żelaznej róg Leszna w gmachu dawnej szkoły i szpitala św. Zofii. Doprowadzał ich stamtąd na plac egzekucji żandarm nazwiskiem Banasz. Po przygotowaniu przez Trysków i innych Żydów stosów drzewa, wjechał na plac samochód z budą. Przyjechało dwóch lub trzech oficerów SS w białych fartuchach oraz chyba dwóch szeregowych SS-manów. Otworzono klapę budy, wyprowadzono kilku więźniów, wśród których były i kobiety. Po czym bezpośrednio nastąpiło rozstrzelanie z karabinu maszynowego umieszczonego, jak mi się wydawało, w jakimś zaułku przy bramie. Następnie oficerowie SS w białych kitlach chodzili i z krótkiej broni ręcznej dobijali leżących więźniów, kopiąc ich uprzednio dla sprawdzenia, czy dają jeszcze oznaki życia. Po rozstrzelaniu szeregowi SS-mani szybko odjeżdżali, zaś oficerowie pozostawali i nadzorowali palenie zwłok. W ten sposób zamordowanych już więźniów Żydzi Tryski i inni rzucali na wcześniej przygotowane stosy drzewa i palili, pod przymusem tych oficerów SS [...].
Prowadząc roboty przy ul. Więziennej, widziałem któregoś dnia osobiście wywożonych z Pawiaka więźniów. Więźniowie wyprowadzani byli z zakneblowanymi ustami, powiązanymi do tyłu rękami, w samej bieliźnie i bez butów. Załadowano ich do trzech lub czterech bud ciężarowych i wywieziono. Słyszałem, że rozstrzelano ich w kilku punktach Warszawy [...]".
Do krematoriów i spalarni zwożone były zwłoki na spalenie ze wszystkich miejsc straceń: ofiary egzekucji ulicznych, ludzi rozstrzeliwanych na terenach obozowych oraz zagazowanych w komorach gazowych. W latach funkcjonowania KL Warschau liczne były meldunki Delegatury Rządu na Kraj i wywiadu AK nie tylko o działaniu w nim komór gazowych i uśmiercaniu więźniów, ale także meldunki o spalaniu ich zwłok właśnie w obozowych krematoriach. Miejsca, w których ilość składowanych zwłok była zbyt duża do przetransportowania na spalenie do krematoriów, wysadzano wraz ruinami domów w powietrze. Tak uczyniono np. ze stałym miejscem straceń w podwórzu posesji przy ul. Nowolipki 25-31, które wysadzono w powietrze ze zwłokami w dniach 6-8 czerwca 1944.
W "Raporcie Komórki Więziennej Delegatury Rządu z 15.XI.1943" stwierdzono:
"Na terenie Getta Niemcy wysadzają w powietrze ruiny ze zwłokami rozstrzelanych tam Ofiar, równocześnie wygrzebywane są i niszczone zwłoki pochowanych prowizorycznie po niektórych poprzednich egzekucjach".
W dniach 16-17 maja 1945 na terenie dawnego więzienia wojskowego przy ul. Dzikiej ["Gęsiówka"] Sekretarz Komisji dla Zbadania Zbrodni Niemieckich w Warszawie B. Świderski przeprowadził wizję lokalną, którą opisał w "Sprawozdaniu" z 20 lipca 1945. Czytamy tam m.in.:
"Gmachy więzienne zabudowane w czworoboki, tworzące obszerne dziedzińce są spalone we środku, mury gmachów nienaruszone.
Na jednym z dziedzińców znajduje się częściowo odkopana mogiła zbiorowa, zwłoki około 70 ofiar są przysypane lekko ziemią, na drugim dziedzińcu znajduje się stos wystrzelonych łusek karabinowych, pośrodku resztki dużego paleniska.
Tereny dziedzińców pokryte są drobnymi szczątkami ludzkich kości, w studniach i dołach na dziedzińcach znajdują się stosy popiołów ze spalonych zwłok ludzkich. Wewnątrz gmachu więziennego znajduje się ślad po jednopaleniskowym piecu krematoryjnym, cela z całym szeregiem żelaznych prętów służąca jako izba tortur. Na ostatnim dziedzińcu za właściwym więzieniem na środku wielkiego placu przytykającego do obozu koncentracyjnego leżą gruzy wysadzonego w powietrze krematorium. Z jednej strony placu stoi budynek krematorium z wysokim kominem, w którym nie zostały jeszcze zainstalowane piece krematoryjne. To niewykończone krematorium jest obecnie rozbierane. Na rogu placu po drugiej stronie znajduje się elektryczne krematorium, które było przez Niemców w okresie przed powstaniowym całkowicie zmontowane i gotowe do pracy. Krematorium to o dwóch paleniskach jest już w znacznym stopniu rozebrane, tak że stoją tylko mury.
Jeżeli chodzi o teren gmachu więzienia i wygląd dziedzińców, wygląda on w następujący sposób: jeden z dziedzińców nosi nazwę »teatru«, ponieważ ściany zewnętrzne tworzących go gmachów są pokryte malowidłami w postaci kwiatów i palm wyglądających jak dekoracja teatralna. Jak podawała ludność miejscowa przedstawicielom P.C.K., na terenie dziedzińca niemieccy zbrodniarze urządzali sobie widowiska w stylu Nerona. Siedząc przy nakrytych stolikach, odbywali libacje, w trakcie których wypuszczali więźniów na dziedziniec, szczując psami i strzelając do nich. Ziemia na dziedzińcu jest w wielu miejscach pozapadana, co świadczy, że mogą się tam znajdować wielkie ilości zwłok. [...]".
"Amfiteatr" - miejsce okrutnych zabaw SS-manów z załogi "Gęsiówki".
Ten sam teren rok później, we wrześniu 1946, wizytowała Jadwiga Nowakowska, kierownik Działu Grobownictwa Biura Informacyjnego Zarządu Głównego PCK.
Oto fragmenty jej zeznań:
"[...] Z tego dziedzińca było wejście do krematorium koksowego, które było za Niemców czynne. Z drugiego dziedzińca było wejście do drugiego krematorium elektrycznego, bardzo komfortowo wykończonego. Wydawało się nam, że ono nie było jeszcze używane. Na innym placu przylegającym do byłego więzienia wojskowego była duża hala w budowie doprowadzona aż do krokwi dachowych i tam było 6-8 palenisk na zwłoki. Na terenie samego więzienia wojskowego była cela tortur. Ze stropów zwisały cztery sztangi zakończone na końcach kołami, w które wkładane były ręce i nogi więźnia. Na wybetonowanym klepisku było rozpalane ognisko, nad płomieniami którego zawieszony więzień był bujany. Cela miała tytuł w języku polskim: »Wydaj kolegę« [...].
Przy ścianach więzienia urządzone było kasyno gry czy też jak niektórzy nazywali »amfiteatr« dla SS. Na ścianach tego kasyna wymalowane były palmy i widoki egzotyczne. W tym kasynie SS-mani urządzali sobie libacje, w trakcie których wypuszczali więźniów i polecali im biegać. Do biegających i bezbronnych więźniów SS-mani strzelali i niejednokrotnie ofiary zabijali. Na terenie KL Warschau "Gęsiówka" stwierdziliśmy komisyjnie włosy ludzkie w kupie i ubrania po ofiarach, podobnie jak to było w Oświęcimiu.[...]".
Jak wielka musiała być liczba mordowanych ludzi, skoro trzy działające codziennie krematoria, w tym jedno o pojemności na 200 zwłok, oraz dwie stałe spalarnie okazały się niewystarczające do likwidacji wszystkich zwłok i w 1944 zbudowano dwa nowe krematoria, w tym jedno elektryczne.
Ewakuacja obozów i więzień została zarządzona 20 lipca 1944 przez SS-Obergruppenführera Wilhelma Koppe, Wyższego Dowódcę SS i Policji Wschód:
"[...] gdyby rozwój sytuacji na froncie przybrał obrót uniemożliwiający transport więźniów, należy ich zlikwidować. [...] w żadnym wypadku nie można dopuścić do tego, aby więźniowie nie Żydzi byli uwolnieni lub żywi wpadli w ręce wrogów, ruchu oporu lub Armii Czerwonej".
Przygotowania do ewakuacji kompleksu KL Warschau rozpoczęto już w połowie lipca 1944.
Świadek Antoni Malinowski, więzień Pawiaka i KL Warschau zeznał w 1975:
"Od połowy lipca 1944 Centralne Więzienie na Pawiaku było stopniowo likwidowane, za wyjątkiem więźniów Żydów".
Ewakuacja kompleksu KL Warschau przeprowadzona została w dniach 28-31 lipca 1944 w czterech transportach:
- 28 lipca 1944 transport ok. 4000 więźniów z Lagrów w Warszawie-Zachodniej,
- 29 lipca 1944 transport ok. 3500 więźniów z Lagrów w byłym getcie,
- 30 lipca 1944 transport ok. 1800 więźniów, w tym 400 kobiet z Pawiaka,
- 31 lipca 1944 transport ok. 3000 więźniów z Lagru na Kole.
Łącznie ewakuowano ok. 12.300 więźniów. Wywieziono ich do obozów koncentracyjnych w Dachau, Landsberg, Mühldorf, Kaufering, Gross-Rosen i Ravensbrück [kobiety].
Marsz ewakuacyjny z Warszawy prowadził przez Kutno. Stąd część więźniów przewieziona została do Dachau pociągami towarowymi. Pozostali całą trasę do obozów docelowych pokonywali pieszo. Dla wielu był to "marsz śmierci"...
Świadek Semel Maier, więzień KL Warschau, przesłuchiwany w 1945 przez Amerykanów w Dachau zeznał:
"[...] W lipcu 1944 zostaliśmy ewakuowani z Warszawy do Dachau. Postanowiono, że drogę tą odbędziemy pieszo. Było nas 3500 więźniów. Droga nasza prowadziła z Warszawy na Kutno. Było bardzo gorąco i mieliśmy ogromne pragnienie. Setki więźniów nie mogło iść dalej z powodu pragnienia i pozostawali w tyle. Widziałem jak SS-Scharführer Wagner z pistoletu strzelał od tyłu do pozostających w tyle więźniów i zabijał ich. Gdyśmy doszli do Dachau, transport składał się tylko z 2200 więźniów. Z Dachau powędrowaliśmy do Mühldorf. [...]".
Transport więźniów do Dachau był eskortowany przez 260 SS-manów z psami z załogi obozowej KL Warschau i 40 żołnierzy Wehrmachtu. Wraz z ewakuacją więźniów spalono akta obozowe. Podminowano do wysadzenia więzienie Pawiak i tunel z komorami gazowymi w Warszawie-Zachodniej. Do prac związanych z ostatecznym likwidowaniem śladów po KL Warschau Niemcy pozostawili pewną grupę więźniów żydowskich. Dołączono do nich następnie 113 dalszych Żydów z sąsiedniego Pawiaka.
W dniu 1 sierpnia 1944 wybuchło Powstanie Warszawskie. Nie powiodło się natarcie XII zgrupowania im. Łukasińskiego dowodzonego mjr. "Sienkiewicza" na Pawiak i Lager przy ul. Gęsiej 24. Powstańcy wycofali się ostrzelani z broni maszynowej przez liczną jeszcze i dobrze uzbrojoną załogę SS. Z kierunku Woli, przy ul. Okopowej teren obozu zablokowało zgrupowanie "Radosław". Od 23 lipca 1944 Niemcy rozpoczęli przygotowania do likwidacji Pawiaka. Wykonując zarządzenie SS-Obergruppenführera Wilhelma Koppe SS-mani dokonali ostatnich egzekucji więźniów, którzy "w żadnym wypadku nie powinni wpaść w ręce ruchu oporu". Zniszczono dokumenty. Niewielką część więźniów, w tym matki z dziećmi, lekarki i lekarzy zwolniono 31 lipca 1944. Pozostałych w szpitalu więźniów mężczyzn i kobiety rozstrzelano 13 i 18 sierpnia w ruinach getta. Wśród nich były kobiety w ciąży i matki z kilkudniowymi noworodkami. 20 sierpnia ewakuowano razem z niemiecką załogą 7 ostatnich więźniarek zatrzymanych do pracy w kuchni, a 21 sierpnia Pawiak wraz z sąsiadującymi budynkami został wysadzony w powietrze...
"Gęsiówka" - rozbita brama przy ul. Gęsiej.
5 sierpnia 1944 baon "Zośka" przeprowadził z ul. Okopowej uderzenie na "Gęsiówkę". Uwolniono 348 więźniów - żołnierzom AK tylko tylu żywych ludzi udało się wyrwać z piekła KL Warschau... Gdyby nie atak "Zośki", więźniowie ci nie mieliby żadnych szans na przeżycie. W policyjnym żargonie ludzi tych określano jako "tragarzy tajemnic" i jako takich, po wykonaniu powierzonych im zadań należało bezzwłocznie zlikwidować. Tego już Niemcy nie zdążyli zrobić - choć pojedyncze egzekucje trwały do ostatnich chwil. [przeczytaj: zdobycie "Gęsiówki" w relacji kpt. "Jerzego"]
5.VIII.1944 - atak na "Gęsiówkę"
5 sierpnia 1944. Uwolnieni więźniowie i ich wybawcy z plutonu "Alek" kompanii "Rudy" baonu "Zośka". W środku (z karabinem) Mieczysław Szymańczuk "Symbor"; z lewej Jan Makowelski "Pytek". "Symbor" poległ 17 września na Solcu...
Uwolnione Żydówki zasilą służby pomocnicze oddziałów powstańczych.
Zniszczony przez żołnierzy baonu "Zośka" bunkier na ul. Gęsiej róg Okopowej - od strony południowej. Z tego bunkra 1.VIII.1944 plut. pchor. "Kołczan" [Eugeniusz Koecher, d-ca plutonu "Alek" kompanii "Rudy"] wyciągnął za kołnierz ogłuszonego oficera SS - zastępcę komendanta "Gęsiówki". Fot. Juliusz Bogdan Deczkowski "Laudański", wiosna 1945.
Patrol "Giewonta" przeczesuje zdobyty obóz.
Patrol oprowadzany po terenie obozu przez uwolnionego Żyda.
Żołnierze "Giewonta" na terenie obozu. W środku ppor. "Howerla" Stanisław Kozicki poległ 22 VIII na boisku "Polonii", po prawej "Orlicz" NN, zginął na Starówce.
Patrol z II plutonu "Alek" 2. kompanii "Rudy" baonu "Zośka" - 5 VIII 1944 teren "Gęsiówki". W sekundę po zrobieniu tego zdjęcia w mur nad głowami powstańców uderzył niemiecki pocisk karabinowy - nikomu nic się nie stało...
Od lewej stoją:
- "Wojtek" Wojciech Omyło, do Warszawy przyjechał z Częstochowy specjalnie "na powstanie" - 1.VIII.1944, poległ 8.VIII.1944 na Cmentarzu Ewangelickim,
- "Laudański" Juliusz Bogdan Deczkowski, ciężko ranny 8 VIII 1944 na Cmentarzu Ewangelickim, autor licznych zdjęć ukazujących szlak bojowy baonu "Zośka",
- "Ćwik" Tadeusz Milewski, poległ na terenie "Gęsiówki" w dniu zrobienia tego zdjęcia.
Część SS-mańskiej załogi "Gęsiówki" zbiegła w kierunku Pawiaka. Wielu uwolnionych więźniów ochotniczo wstąpiło do oddziału, który ocalił im życie. Mechaników przyjęto do plutonu pancernego "Wacek" z baonu "Zośka". Inni trafili do służb pomocniczych w zgrupowaniu "Radosław". Mimo, że ich kondycja fizyczna była w opłakanym stanie, nie wyobrażali sobie, że biernie będą się przyglądać walce z ich oprawcami. Przyjęto wszystkich chętnych. W tym gronie było kilku znakomitych lekarzy-chirurgów, którzy później, już podczas walk na Starówce, bez wytchnienia operowali w szpitalach powstańczych przy Długiej i Miodowej.
Patrol z 3. kompanii "Giewonta" baonu "Zośka" penetruje teren wyzwolonego obozu.
W tle widoczny budynek krematorium z wysokim kominem...
Powstanie Warszawskie przerwało ludobójczą działalność całego kompleksu KL Warschau na pół roku przed wkroczeniem do stolicy Armii Sowieckiej.
Znaczenie historyczne Powstania Warszawskiego dla warszawskiego Obozu Koncentracyjnego powinno być mierzone nie tyle liczbą faktycznie wyzwolonych więźniów, lecz głównie tym, że na skutek wybuchu powstania, Niemcy zmuszeni byli w ogóle obóz zlikwidować, co udaremniło im wykonanie planu wyniszczenia mieszkańców Warszawy. Z tego punktu widzenia Powstanie Warszawskie było polskim aktem zorganizowanej zbiorowej obrony i samoobrony koniecznej przed ostateczną zagładą miasta, co nobilituje je nie tylko w Historii, ale także współcześnie.


Globalne straty Warszawy 1939-1944
Na początku okupacji, według spisu z 28 października 1939, Warszawa liczyła 1.310.000 stałych mieszkańców, w tym 360 tys. ludności żydowskiej. We wszystkich encyklopediach ich autorzy, bez względu na orientację historyczną czy polityczną, zgodnie podają, że globalne straty biologiczne poniesione przez Warszawę w latach 1939-1944 wynoszą nie mniej jak 800 tys. osób.
W "Encyklopedii Powszechnej" PWN z 1980 stwierdzono: "[...] Łączne straty ludności Warszawy w latach 1939-1944 wyniosły około 850 tysięcy osób: około 400 tysięcy bezpośrednio w mieście i ponad 400 tysięcy w obozach i więzieniach hitlerowskich [...]."
Jeśli chodzi o straty poza Warszawą, sprawa jest stosunkowo prostsza, bo obejmują one przede wszystkim około 300 tys. Żydów straconych w Treblince i innych miejscach zagłady oraz Polaków straconych w więzieniach i obozach hitlerowskich poza Warszawą i poza granicami Polski.
Natomiast co się tyczy 400 tys. straconych bezpośrednio w mieście, składają się na to:
kampania wrześniowa30.000
Powstanie Warszawskie150.000
Palmiry1800
Ogrody sejmowekilkaset
Górki Szwedzkie [Żoliborz]ok. 100
lasy podwarszawskiekilkaset
łącznieokoło 200.000
Powstaje więc pytanie: gdzie się podziało drugie 200 tys. straconych mieszkańców Warszawy?
Żadna z encyklopedii i żaden z naukowców nie dają na to pytanie odpowiedzi... Według niektórych były to egzekucje uliczne, ale te wynoszą 3384 osoby. Według innych były to mordy "w ruinach Getta" i straty Pawiaka, ale te mogły wynieść ok. 20 tys. osób. Przy czym i w egzekucjach ulicznych, w ruinach getta i na Pawiaku traceni byli więźniowie KL Warschau, za których uważać należy również osoby zatrzymane w ulicznych łapankach i tego samego dnia tracone w doraźnych tajnych egzekucjach. Tak więc w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: gdzie straconych zostało 200 tys. mieszkańców Warszawy? - wszystkie drogi prowadzą do... Konzentrationslager Warschau!
"Plan Pabsta" z 6 lutego 1940 i nawiązujący do niego rozkaz Himmlera z 16 lutego 1943, przewidują zmniejszenie liczby mieszkańców Warszawy do 500 tys. osób. Kontyngenty dzienne narzucone przez berlińską centralę RSHA policji warszawskiej, wyznaczały tracenie ofiar po 400 osób na dobę. O tym, że kontyngenty takie były realizowane, zeznał przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie w dniu 25 maja 1954 Paul Otto Geibel, w okresie 4.III.1944-15.I.1945 dowódca SS i Policji na Dystrykt Warszawski:
"Dr Hahn [komendant Sipo i SD w KdS Warschau] naświetlił mi sytuację, jaka panowała w tym czasie w Warszawie, a ponadto dodał, że przeciętnie na dobę w Warszawie ginie około 40 Niemców, za co Niemcy stosują odwet, tracąc 10-krotną ilość Polaków, wówczas ja zapytałem go, kto wydał taki rozkaz, na co odpowiedział mi, że rozkaz taki otrzymał z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy".
Paul Otto Geibel na podstawie pełnomocnictw wyjątkowych, przydzielonych policji w Warszawie zarządzeniem policyjnym z 8 lipca 1943, decydował faktycznie o wszystkich akcjach policyjnych i przedsięwzięciach w stolicy. Ponadto w jego siedzibie urzędowania [al. Ujazdowskie 23], na rozkaz Hössa z dnia 16 lipca 1943, urzędował Komendant KL Warschau. Przez ręce Geibla przechodziła cała korespondencja obozowa. Zachował nad obozem pełną kontrolę. Wspólnie z komendantem obozu decydował o przeprowadzeniu konkretnych egzekucji. On był więc głównym sprawcą tracenia po 400 osób na dobę. Stąd jego zeznania stwierdzające ten fakt, ponure i smutne w swej treści, stanowią miarodajny dowód dla ustalenia strat. Sąd PRL skazał go na karę... dożywotniego więzienia. 
[Dodam, że w tym samym okresie, ten sam "sąd" ferował kary śmierci w procesach tzw. "spekulantów"].
Tracenie kontyngentów po 400 osób na dobę znajduje też potwierdzenie w raportach polskiego wywiadu AK i Delegatury Rządu na Kraj. W "Raporcie Wydziału Bezpieczeństwa Oddział Polityczno-Informacyjny Nr 227, z 22.XI.1943" przekazanym do Rządu RP w Londynie, podano: "W Warszawie [...] ginie co dzień 300 Polaków, którzy oprócz publicznych egzekucji, traceni są w komorze gazowej [...]".
Zaś meldunek AK zawarty w "Informacji Bieżącej" nr 49/122 z dn. 15.XII.1943 oraz meldunek Społecznego Komitetu "Antyk" z 6.XII.1943 zgodnie stwierdziły, że liczba rozstrzelanych w egzekucjach ulicznych oraz w egzekucjach obozowych wynosi przeciętnie po 100 ludzi dziennie [dotyczy to Lagrów w getcie i na Kole].
Z powyższych dowodów wynika, że skoro tracono po 400 osób dziennie [365 dni x 400 osób = 146.000], to w ciągu prawie dwóch lat działania komór gazowych i przeprowadzania egzekucji na Kole i w dawnym getcie, zamordowano w kompleksie KL Warschau nie mniej jak 200 tys. mieszkańców Warszawy. Daje to odpowiedź na pytanie: gdzie się podziało 200 tysięcy mieszkańców stolicy, których nie mogły doliczyć się powojenne spisy ludności...
KL Warschau - obóz koncentracyjny w centrum Warszawy działał przez blisko dwa lata, tj. przez trzecią część okupacji stolicy. Wśród globalnych strat 800 tys. mieszkańców Warszawy 200 tys. z nich, tj. czwarta część, zostało zamordowanych właśnie w KL Warschau. Wykazuje to, że KL Warschau obok warszawskiego getta i Powstania Warszawskiego był trzecim o podobnym ciężarze zbrodni sprawcą Holocaustu Warszawy. Według planów hitlerowskich Warszawa miała na zawsze zniknąć z mapy Europy.
Warszawa - Kartagina XX wieku, Holocaust przetrwała...
W powojennym śledztwie zostały ustalone nazwiska komendantów i dowódców różnych szczebli formacji policyjnych odpowiedzialnych za zbrodnie na terenie KL Warschau. Ustalono także 153 nazwiska członków załogi obozowej. Cennym źródłem wiedzy okazała się Prokuratura Krajowa w Monachium, która także prowadziła własne śledztwo w sprawie KL Warschau i stronie polskiej przekazała informacje wraz ze zdjęciami części załogi obozowej.
Oto niektórzy członkowie Komendantury KL Warschau:
SS-Obersturmbannführer Wilhelm Goecke [komendant KL Warschau]
SS-Obersturmbannführer Klaus Martsen [komendant KL Warschau]
SS-Sturmbannführer Walther Adolf Langleist
SS-Hauptsturmführer Nikolaus Herbert [Lagerführer]
SS-Hauptsturmführer Willy Ruppert [Lagerführer]
SS-Hauptsturmführer Alfred Krammer [komendant oddziału wartowniczego SS]
Mjr d. Pol. Otto Bundke [dowódca III/SS-Polizei Regiment 23].
Siedziba III batalionu policyjnego mieściła się na granicy "strefy zamkniętej" obozu przy zbiegu ulic Nowolipie 90 i Żelaznej 103. W tym usytuowaniu batalion dozorował obóz od strony zewnętrznej.
Tuż przed zbliżeniem się frontu wschodniego do Warszawy Konzentrationslager Warschau zmienił swą dotychczasową nazwę na "Waffen-SS Konzentrationslager Warschau", czyli "Obóz Koncentracyjny Broni SS". W tym właśnie czasie zacieśniła się współpraca pomiędzy SS a Wehrmachtem. Ten ostatni dostarczał m.in. samochody ciężarowe, którymi wożono ludzi do komór gazowych [tablice rejestracyjne "WH"]. Podczas ewakuacji obozu w konwoju znalazło się 40 żołnierzy Wehrmachtu.
Za zbrodnie popełnione w KL Warschau, jeśli nie liczyć Geibla, przed polskimi sądami nikt nie odpowiadał. Dlaczego?
Przez prawie pół wieku zawyżano straty Powstania Warszawskiego do 250, a nawet do 280 tys. ludzi, podczas gdy wynosiły one 150 tys. Jak do tego doszło i w jakim celu to robiono?
Żeby to wyjaśnić trzeba się cofnąć do lata 1944...
14 lipca 1944 Stalin, w wydanej Dyrektywie nr 37 dotyczącej "rozbrojenia polskich sił zbrojnych uważających się za podlegające Emigracyjnemu Rządowi Polskiemu", nakazywał:
"[...] pkt. 1. Niezwłocznie po ujawnieniu składu osobowego tych oddziałów rozbroić i odstawić do specjalnie zorganizowanych punktów dla wyjaśnienia".
Już wiosną 1945, przy pomocy kilkuset jeńców niemieckich, w obiektach pohitlerowskiego KL Warschau zorganizowano obóz pracy NKWD, który był miejscem izolacji i eksterminacji żołnierzy AK i polskiej inteligencji, sprzeciwiających się sowietyzacji Polski. Polskie "uregulowanie" obozów nastąpiło "Dekretem z dnia 16 listopada 1945 o Komisji Specjalnej do walki z nadużyciami i szkodnictwem gospodarczym", który w art. 10 wprowadził [na wzór sowiecki] "kierowanie sprawcy do pracy przymusowej". Obóz pracy w Warszawie działał od wiosny 1945 do marca 1955, czyli przez 10 lat, jako twór pozakonstytucyjny i pozakodeksowy. Zgodnie z dyrektywą Stalina najwcześniejszymi jego więźniami byli żołnierze polskiej konspiracji. W ciągu 10 lat przeszły przez obóz tysiące Polaków - "opornych" wobec wprowadzonego nowego ustroju politycznego. Władze NKWD i UB rozpowszechniały plotki, że jest to obóz dla jeńców niemieckich i Volksdeutschów. Miało to wywołać niechęć społeczeństwa Warszawy do więźniów pracujących w dawnej "Gęsiówce". Polskich patriotów i żołnierzy AK przebrano w stare mundury niemieckie! Chciano ich w ten sposób pozbawić godności i honoru. Był to dla nich kolejny bolesny cios moralny...
Z tych właśnie przyczyn powojenne badania nad KL Warschau zostały przerwane, bowiem ich kontynuowanie ujawniłoby niejako automatycznie wymienioną działalność powojennego obozu - a takowej ujawniać nie chciano...
Przyjęto więc kierunek stopniowego "wyciszania" KL Warschau, aż do całkowitego zanegowania jego istnienia. Zaś ofiary tego obozu wliczono do strat Powstania Warszawskiego - ok. 100 tys., a drugie 100 tys. łączono z gettem. W ten sposób KL Warschau, który był ewidentnym miejscem ludobójstwa na mieszkańcach Warszawy, został "skasowany", a jego ofiary "rozpłynęły się" wśród ofiar getta i Powstania Warszawskiego. Przez prawie pół wieku "dyspozycyjni historycy" utrwalali w świadomości Polaków obraz Warszawy bez KL Warschau, a zawyżonymi stratami Powstania obarczyli Armię Krajową. To było potrzebne ówczesnym czynnikom politycznym [PPR-PZPR] i było po ich "linii". Przez dziesiątki lat stan taki utrwalali w swych publikacjach niektórzy "historycy", a także funkcjonariusze Instytutu Pamięci Narodowej [IPN].
Przykłady z ostatnich lat:
Były naczelnik archiwum IPN, historyk Stanisław Biernacki, były sekretarz Egzekutywy POP PZPR d/s Ideologicznych w Ministerstwie Sprawiedliwości, nie posiadający żadnego liczącego się dorobku naukowego w dziedzinie historii, na naradzie Kierownictwa IPN w 1991 powrócił "do linii" całkowitego zanegowania KL Warschau, nazywając go "utopią", a następnie wersję tę jako stanowisko IPN upowszechniał w mediach, na Radzie Naukowej i wśród historyków na zewnątrz. Przyniosło to sprawie niepowetowaną szkodę, czyniła ją niewiarygodną, co utrudniło dalsze prowadzenie śledztwa w odniesieniu do jakoby "nie istniejącego" obozu.
Z jego inicjatywy została rozwiązana Warszawska Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich! W następstwie tego Warszawa, która była największym ośrodkiem zbrodni hitlerowskich w kraju i której straty ludzkie były większe od strat całej Wielkiej Brytanii i Francji razem wziętych, pozbawiona została organu do ich badania i ścigania...
Pani prokurator Krystyna Smardzewska została Naczelnikiem Wydziału Śledczego d/s Zbrodni Hitlerowskich IPN. Tę pracę załatwił jej mąż: dyrektor Departamentu Nadzoru w Ministerstwie Sprawiedliwości. Pani prokurator nigdy nie zajmowała się zawodowo dziejami II wojny światowej, okupacją hitlerowską ziem polskich, Gestapo, policją niemiecką, zbrodniami NKWD, nie znała nawet nazewnictwa tych formacji. Nie czytała nigdy historii Warszawy...
Nie posiadając wymaganej wiedzy i kompetencji do pozytywnego kierowania takim wydziałem, dołączyła do tych "kompetentnych", którzy negowali istnienie KL Warschau lub pomniejszali jego wielkość. Z dokumentacji przygotowanej do wysłania do Niemieckiej Prokuratury w Hamburgu usunęła całą grupę dokumentów, w tym:
- Protokół Norymberski w części stwierdzającej funkcjonowanie KL Warschau od października 1942,
- "Specjalny rozkaz" Heinricha Himmlera z 31 lipca 1942 skierowany do dowódców SS i policji, zakazujący używania słowa "partyzanci" i nakazujący zastąpienie go słowem "bandyci".
Na podstawie m.in. tego rozkazu członkowie polskiej konspiracji, polscy patrioci walczący o niepodległość Polski, traceni byli w komorach gazowych KL Warschau jako "kryminalni bandyci" nie podlegający ochronie prawa międzynarodowego,
- ekspertyzę biegłych dotyczącą komór gazowych w KL Warschau.
Stanisław Kaniewski, zastępca dyrektora d/s śledczych IPN w latach 90., były prokurator stalinowski, którego "idolem" przywoływanym jako wzór do naśladowania był twórca CzK Feliks Edmundowicz Dzierżyński. Pan prokurator Kaniewski prowadził śledztwo przeciwko Prymasowi Polski kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu, on też w roku 1974 został wydalony z Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce "za udział w świadomym udzielaniu pomocy w oszustwie" - w związku ze staraniami jednej z byłych więźniarek o uznanie jej za ofiarę eksperymentów pseudomedycznych i wypłatę odszkodowania...
W 1992, po powrocie do IPN, zażądał od sędziego prowadzącego śledztwo w sprawie KL Warschau nieprzesyłania do niemieckiej prokuratury jeszcze innych dokumentów poza tymi, które zatrzymała pani Krystyna Smardzewska. A mianowicie:
-  głównego rozkazu Himmlera z 16 lutego 1943 wyznaczającego cel jaki przez KL Warschau miał być spełniony tj. zmniejszenie liczby mieszkańców miasta do 500 tys. osób
- protokołu przesłuchania Paula Ottona Geibla, w którym zeznał on, że w Warszawie likwidowano po 400 osób dziennie.
Kiedy manipulacje z dokumentami nie powiodły się, pan Kaniewski przerwał śledztwo w sprawie KL Warschau na dwa lata [a było ono już przerywane trzykrotnie], odebrał akta sędziemu i zamknął je w szafie pancernej, całkowicie uniemożliwiając dalsze badania.
Kolejne działania pana Kaniewskiego w Instytucie Niepamięci Narodowej:
- nie dopuścił do przyjazdu do IPN niemieckich prokuratorów chcących zapoznać się na miejscu z polską dokumentacją
- blokował przekazanie przez IPN materiałów dowodowych do Niemieckiej Prokuratury,
- polecił wyłączyć z akt KL Warschau materiały dotyczące egzekucji ulicznych. Akta te "wrzucono" do niedomykającej się szafy na otwartym balkonie, gdzie uległy "zniszczeniu i zaginięciu". A były to cenne materiały, akta egzekucji, w sprawie których toczyły się śledztwa w prokuraturze w Hamburgu.
 
W tym samym czasie okazało się nagle, że "zniknęła" z archiwum GKBZHwP dokumentacja KL Warschau zebrana i skompletowana w nieistniejącej już Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Owe "zaginione" dokumenty miały ogromną wartość historyczną i procesową. Były to materiały zawierające zeznania naocznych świadków wydarzeń z okresu funkcjonowania KL Warschau. Zeznania te zostały złożone we wczesnych latach powojennych, kiedy pamięć wydarzeń jeszcze była świeża, dlatego miały pierwszorzędnie znaczenie. Obecnie większość świadków już nie żyje...
Te wszystkie manipulacje spowodowały bardzo poważne uszczuplenie materiałów dowodowych dotyczących całego kompleksu KL Warschau. Wtedy właśnie pan Kaniewski osobiście przygotował wniosek o... umorzenie śledztwa! W jego uzasadnieniu przedstawił stan faktyczny, w którym potraktował KL Warschau [gdzie wymordowano 200 tys. ludzi] jako "jednolagrowy obóz pracy przeznaczony do rozbiórki getta", marginalizując i minimalizując dokonane w nim masowe mordy. W ten sposób śledztwo zostało umorzone bez wiedzy i zgody sędziego prowadzącego...
W dniu 6 lutego 2004 Sąd Apelacyjny w Warszawie Wydział V Lustracyjny wydał orzeczenie stwierdzające, że prokurator w stanie spoczynku Stanisław Kaniewski złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne...
Dyrektorem IPN do roku 1998 był dr Ryszard Walczak, były pracownik kadrowy Akademii Nauk Społecznych KC PZPR. Znane mu były pokrętne działania prokuratorów pp Smardzewskiej i Kaniewskiego. Akceptował je. Nie uwzględnił wniosku sędziego prowadzącego o wyłączenie tej dwójki od nadzoru nad śledztwem, nie uwzględnił też odwołania sędziego od postanowienia o umorzeniu śledztwa i wnioskującego jego wznowienie celem uzupełnienia. Co więcej, sam inspirował działania sprzeczne z przepisami KPK. Kiedy próba zatarcia istnienia KL Warschau nie powiodła się, wówczas grupa skupiona wokół dyrektora Ryszarda Walczaka podjęła forsowanie wersji, jakoby to Polacy dokonali zbrodni na... Niemcach i po wojnie założyli w obiektach "Gęsiówki" obóz dla Niemców.
W latach 1995-97 Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz Zarząd Dróg Miejskich w Warszawie zwrócili się pisemnie do Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich - IPN o przekazanie właściwych informacji dotyczących faktografii KL Warschau, potrzebnych do podjęcia stosownych kroków zmierzających do upamiętnienia ofiar tego Obozu. Wówczas prokuratorzy S. Kaniewski i K. Smardzewska przekazali urzędom następującą odpowiedź, zaakceptowaną przez pana dyrektora Walczaka:
"Główna Komisja informuje, że:
1) Nie posiada dokumentacji świadczącej o lokalizacji KL Warschau I, II, III w tunelu pod Dworcem Zachodnim,
2) Nie dysponuje materiałami mogącymi potwierdzić przypuszczenie, że tunel ów był używany jako komora gazowa w celu ludobójczym".
Funkcjonariusze IPN udzielili takiego wyjaśnienia w czasie, kiedy w IPN znajdowało się 41 tomów akt dokumentacji dotyczącej KL Warschau. W ten sposób funkcjonariusze IPN uniemożliwili upamiętnienia ofiar KL Warschau. A przecież ofiary KL Warschau były jednymi z nas. Zamordowane w komorach gazowych i spalone w krematoriach w ramach zagłady ich miasta. Ich prochów nie kryją mogiły. Ich prochy zostały rozsiane na gruntach miejskich i upłynnione kanałami do Wisły. A Instytut Pamięci Narodowej odmówił Im choćby skromnego Pomnika, który byłby symbolicznie Ich wspólną mogiłą...
Sprawa KL Warschau i ludobójstwa w Warszawie jest częścią zagadnienia szerszego: ludobójstwa na Polakach.
Do "Encyklopedii Powszechnej" PWN z lat 60. ówczesny dyrektor ówczesnej Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Janusz Gumkowski, naniósł zapis, z którego wynika, że ludobójstwo hitlerowskie dokonywane było wyłącznie na ludności żydowskiej, natomiast wobec Polaków ludobójstwa rzekomo nie przeprowadzono... To stwierdzenie, w sposób oczywisty, koliduje z obowiązującym prawem międzynarodowym. Otóż 9 grudnia 1948 Zgromadzenie Ogólne ONZ w "Konwencji w Sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa" podaje definicję ludobójstwa, według której jest to: "każdy czyn dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub w części grup narodowych, etnicznych, rasowych czy religijnych jako takich".
W 1993, dawny ideolog PZPR, pan Stanisław Biernacki, który upowszechniał negowanie KL Warschau, na konferencji historyków w Brukseli obniżył straty biologiczne poniesione przez Polskę w latach II wojny światowej. Pan Biernacki "w sposób cudowny" zredukował liczbę poległych i zamordowanych Polaków z 6 mln do 3 mln. Tymczasem - wg ogłoszonego w 1947 przez Biuro Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów "Sprawozdania w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski w latach 1939-1945" utraciło życie 6.028.000 obywateli polskich, w tym wskutek bezpośrednich działań wojennych - 644.000 [straty wojska - 123.000, straty ludności cywilnej - 521.000], wskutek terroru okupanta - 5.384.000 [Encyklopedia II wojny światowej, Warszawa 1975, s. 399].
Natomiast "Historia Polski w liczbach. Ludność. Terytorium" [Warszawa 1994, s. 197], ujmuje to następująco:
"ogółem straty: 6 milionów obywateli polskich
w tym Polaków 3,1 miliona
Żydów 2,3 miliona
innych 0,1 miliona".
[Zawsze byłem słaby z rachunków i pewnie dlatego mi wychodzi... 5,5 mln?]
Powyższe opracowania, z "przyczyn naturalnych", przemilczają, że od 1939 Polacy byli mordowani również przez Sowietów na Wschodzie. Andrzej Albert ["Najnowsza Historia Polski. 1914-1993", Warszawa 1995, tom II, s. 28] omamiając straty polskie w czasie II wojny światowej pisze:
"Do liczby tej [6.028 tys.] dodać należy około 680 tys. ludności cywilnej i 150 tys. żołnierzy i oficerów wymarłych lub wymordowanych w ZSRR w latach 1939-1941 oraz prawdopodobnie drugie tyle osób, które wyginęły w latach 1941-1945. Zbliżałoby to ogólny szacunek do około 7.600 tys. ofiar".
Przypomnijmy przy tym, że niemal przez dwa lata wojny ludobójcze plany niemieckie i sowieckie istniały tylko w odniesieniu do Narodu Polskiego i były to: Unternehmen Tannenberg, Intelligenzaktionen: Pomern, Posen, Masowien, Litzmannstadt, Schlesien, Sonderaktionen: Krakau, Tschenstochau, Lublin, Bürgebraukeller, Ausserordenliche Befriedungsaktion [Akcja-AB] i wiele innych. Sowieci zaznaczyli swe dążenia masowymi mordami i deportacjami, czego symbolem ["szczytem góry lodowej"] stał się mord na oficerach WP, policjantach i inteligencji polskiej z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie.
Więc czymże to było, jak nie ludobójstwem przede wszystkim na Polakach? Z tą tylko różnicą, że o ile ludność żydowską tracono z przyczyn rasowych, to Polaków niszczono głównie z przyczyn narodowych i narodowościowych.
Żołnierze i członkowie polskiej konspiracji, "osądzani" przez Standgerichty [policyjne sądy doraźne], traceni byli w egzekucjach ulicznych i w komorach gazowych, wbrew prawu międzynarodowemu, za walkę o odzyskanie niepodległości zagarniętej przez agresora. Natomiast ludności cywilnej, łowionej w obławach i łapankach ulicznych, nie było za co sądzić, zabijana była w KL Warschau w ramach z góry na zimno podjętego planu zagłady Warszawy.
Mieszkańcy Warszawy byli likwidowani dlatego, że likwidowano ich miasto, likwidowano stolicę Polski.
Jest to postać ludobójstwa, której żadną miarą zaprzeczyć się nie da. A jednak funkcjonariusze IPN takiej negacji się dopuszczali... Na skutek takiego działania dziś, po 50 latach, bilans jest taki, że właściwie nie doszło do ani jednego procesu w Niemczech o zbrodnie dokonane przez Niemców w Polsce na Polakach.
Niemiecki publicysta Reinhard Henkys w swojej książce "Die NS-Gewaltverbrechen, Geischichte und Gericht [Stuttgart 1964] tak charakteryzuje ten problem:
"W Niemczech okresu powojennego [...] udało się z powodzeniem wymazać z pamięci [...] okres terroru stosowanego przeciwko Polakom. Prawie nie doszło do procesów o zbrodnie popełnione przez nas w Polsce na Polakach. Tylko kilka procesów o mordowanie Polaków, prowadzonych najczęściej na marginesie procesów o zbrodnie popełnione przeciwko polskim Żydom, nie wywarło żadnego wrażenia na społeczeństwie niemieckim. W istocie zaś zbrodnie, których dopuścili się hitlerowcy przeciwko Polakom, są w swym ogromie i bestialstwie równe zbrodniom, których dopuszczono się wobec Żydów".
Tymczasem działania obecnego kierownictwa IPN nie wydają się zmierzać do zmiany tej sytuacji. Wręcz przeciwnie...
Pan prof. Leon Kieres i pan prof. Witold Kulesza zapowiedzieli wszczynanie i prowadzenie śledztw przeciwko... Polakom. I danego słowa - jak wiemy - dotrzymali. Przy nakładzie sporych sił i środków IPN przeprowadził śledztwo w sprawie mordu na 300 Żydach w Jedwabnem. Wybudowano szybko pomnik, na którym kilka razy trzeba było zmieniać tablice. A później, przed dziesiątkami kamer TV z całego świata, ustami Prezydenta Wszystkich Polaków, przeprosiliśmy całą ludzkość za Holocaust...
W miejscu ludobójczego KL Warschau, w którym hitlerowcy wymordowali 200 tys. Polaków, nie ma nawet tablicy informacyjnej - choć upłynęło ponad pół wieku...
Poseł Tomasz Wójcik, w wygłoszonym w Sejmie w dniu 15 lutego 2001 apelu o upamiętnienie ofiar KL Warschau, powiedział:
"Doszło do tego, że hitlerowcy dla wymazania Warszawy z mapy Europy założyli w niej obóz koncentracyjny, a my zamiast przekazania i utrwalenia tego faktu dla historii, uczyniliśmy z tej bezprecedensowej zbrodni na Narodzie Polskim największą "białą plamę" w Europie, jako że straty globalne poniesione podczas okupacji w stolicy, są większe od strat całej Anglii i Francji razem wziętych".
Kiedy w 2001 roku przyjechali do Warszawy przedstawiciele Unii Europejskiej i RFN, nie było w Warszawie miejsca, przy którym mogliby złożyć hołd straconym ludobójczo mieszkańcom stolicy. Wobec tego premier rządu Rzeczypospolitej Polskiej zawiózł gości 25 km za miasto, do wioski Palmiry, gdzie hitlerowcy rozstrzelali 1800 osób...



IPN - Informacja o ustaleniach dotyczących Konzentrationslager Warschau
Źródła informacji o KL Warschau

Informacje o KL Warschau pochodzą z akt śledztwa, które prowadzone było w 3 okresach - w latach 1945-1946, 1974-1976, a także kontynuowane do 1996 r. Materiały dotyczące tego śledztwa zgromadzono w ponad 40 tomach oraz około 40 teczkach. Śledztwo to zostało umorzone w 1996 r., po otrzymaniu zawiadomienia z Centrali Badania Zbrodni Narodowosocjalisycznych w Ludwigsburgu o umorzeniu przez niemiecką prokuraturę śledztwa w tej sprawie, prowadzonego w oparciu o dokumentację przekazaną przez władze polskie. Polska dokumentacja dotycząca funkcjonowania KL Warschau i zbrodni w nim popełnionych obejmowała m. in. zeznania 93 świadków.


W Polsce za zbrodnie popełnione na więźniach KL Warschau skazani na karę śmierci zostali F. Buschbaum, J. Niessner, M. Pelgar, F. Süss. Część członków załogi KL Warschau, sądzonych w Polsce, skazana została - wobec braku wystarczających dowodów brania udziału w ludobójstwie - za przynależność do uznanej za zbrodniczą organizacji SS na kary więzienia.
Na terenie Niemiec skazani zostali na karę śmierci w latach 1947-1948 W. Jopst, N. Kahles, F. Auer.


W roku 1973 znane były nazwiska 153 członków załogi KL Warschau oraz nazwiska lub imiona 10 więźniów funkcyjnych. Śledztwo w tej sprawie niemiecka prokuratura umorzyła z powodu śmierci podejrzanych, uznania za zmarłych albo niemożności ustalenia miejsca pobytu nie osądzonych członków załogi KL Warschau.




A teraz proszę  obejrzeć ten film .



 "KL Warschau - Gęsiówka" - film powstał w ramach projektu "Ścieżki pamięci" realizowanego przez Stowarzyszenie Edukacja i Nauka przy wsparciu finansowym Komisji Europejskiej. Projekt polega na dokumentacji filmowej dziesięciu miejsc pamięci związanych ze zbrodniami nazizmu i stalinizmu znajdujących się w Warszawie i okolicy (Palmiry)."


 Taka  jest jedyna słuszna i obowiązująca wersja historii,  w której nie ma miejsca dla Polaków.

To zupełnie tak jak z ubojem rytualnym, gdzie ubijane zwierze po poderżnięciu gardła  nic nie czuje.

Mam takie wrażenie, iż oni również tak myślą o nas Polkach.
 
 

Film poruszający i wstrząsający ukazujący wydarzenia sierpnia 1944 roku, na Woli, kiedy to zabito i spalono około 60 000 ludzi, po których zostało 12 ton popiołu.

 Bohaterami filmu są ci, którzy zginęli, ale i ci, którzy przeżyli, by dawać świadectwo tamtych tragicznych wydarzeń. Jednym z nich jest Pan Wiesław Kępiński, który szalenie plastycznie, wręcz poetycko jakby wbrew okrucieństwom których był świadkiem, opowiada o swoim życiu, o darze przeżycia, otarciu się o śmierć. Inni bohaterowie filmu także mówią o cudownym ocaleniu, o niesieniu pomocy cierpiącym, ale też o lęku, strachu, niepewności. To co mnie zastanawia to jak można po takich doświadczeniach jak utrata najbliższych, jak bycie świadkiem ich śmierci, żyć i umieć cieszyć się życiem. Przecież zdjęcia pokazujące Warszawę w gruzach i dymie, ulice uściełane ludzkimi zwłokami, poruszające się jakby w sennym omdleniu wychudzone konie, zbombardowane domy, porozrzucane na chodnikach zabawki, które jeszcze niedawno było tulone przez malutkie dłonie, dla nich są obrazami z własnej pamięci, które w nich nadal mieszkają. Ja należąca do pokolenia znającego czasy okupacji, Powstania Warszawskiego, jedynie z rodzinnych opowiadań, książek i filmów, nie wyobrażam sobie, że można coś takiego przeżyć i nie postradać zmysłów. Nie zwątpić w ludzkość, w sprawiedliwość, w Boga wreszcie. Móc przekroczyć jakoś swoją własną, wewnętrzną granicę, za którą jest normalność. Oni, imienni, i ci bezimienni, bohaterowie tamtych dramatycznych wydarzeń dzisiaj mówią o tym kolejnym pokoleniom, dzielą się swoimi przeżyciami i być może rozdrapują rany długo leczone. Po co? Może po to, aby w Godzinę „W”, podczas beztroskich wakacji, kiedy zawyją syreny, przystanąć na  parę minut i pomyśleć o nich choć na chwilę. Bo przyznaję, że ogarnia mnie złość i wewnętrzny gniew, kiedy widzę tych, którzy zupełnie nie zwracają na to uwagi. Warszawa na moment wstrzymuje oddech, a niektórzy gnają dalej, biegną do sklepu, robią zakupy i są całkowicie obojętni. Może właśnie świadectwa tych co przeżyli są po to, by nas samych przed naszą własną obojętnością uchronić. Dzisiaj przechadzając się ulicami Warszawy, pięknej i spokojnej, pamiętajmy, że Oni tu wszyscy są.
 





 Za :

http://monitorpolski.wordpress.com/2011/08/04/kl-warschau-prawdziwa-przyczyna-powstania-warszawskiego/

http://www.info-pc.home.pl/Whatfor/baza/kl_warschau.htm

http://kl-warschau.blogspot.com/2009/02/dowody-ludobojstwa-w-kozentrationslager_12.html

http://rafzen.wordpress.com/2011/07/31/kaganat-od-stalina/

http://pomniksmolensk.pl/news.php?readmore=2236





źródło:  http://abelikain.blogspot.com/2013/08/kl-warschau-prawdziwa-przyczyna.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani."

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.