"Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego w norweskich sklepach z lupą szukać trzeba znanych zza granicy marek, a wybór wśród tych krajowych jest relatywnie mały? Za sytuację odpowiadają mechanizmy regulacji rynku i zaporowe cła.
Norwegia za wszelką cenę broni
własnego wewnętrznego rynku żywności przed zalaniem produktami
zza granicy. Nie jest tajemnicą, że koszty produkcji czegokolwiek w
innych krajach są wielokrotnie niższe niż w Norwegii, a co za tym
idzie – gdyby rynek był otwarty i wolny – półki sklepowe
wypełnione byłyby żywnością importowaną. Sklepy walczą bowiem
o klienta i konkurują między sobą cenami, a jeśli o cenach mowa,
zawsze zagraniczne produkty będą tańsze od wytwarzanych w
Norwegii, bez względu na to, z jak daleka by nie pochodziły. Na
pierwszy rzut oka, sytuacja idealna dla nas, konsumentów – duży
wybór, niskie ceny, znane marki. Dlaczego więc zamiast uwolnić
rynek, państwo wprowadza coraz to nowe bariery dla importu żywności
z zagranicy? Wcale nie po to, żeby nabijać narodową kasę wpływami
z ceł. Ochrona własnego rynku to ochrona osadnictwa i życia na
rozległym obszarze kraju.
Norwescy producenci żywności –
rolnicy i przetwórcy – nie mają żadnych szans konkurować cenowo
z zagranicą, przede wszystkim z powodu ekstremalnie wysokiego
poziomu płac w Norwegii. Wolny rynek oznaczałby, że duże sieci
handlowe (norweski rynek detaliczny prawie w całości jest w rękach
kilku dużych graczy) kupowałyby prawie wyłącznie ogromne ilości
taniej żywności zza granicy, zamiast płacić za to samo
kilkakrotnie więcej rolnikom norweskim. W rezultacie gospodarstwa
norweskie, mimo że otrzymują bardzo wysokie dotacje produkcyjne od
państwa, nie mogłyby funkcjonować. Padające gospodarstwa
pociągają za sobą wzrost bezrobocia, obciążenia dla systemu
socjalnego i jeszcze większą migrację ludzi z dystryktów do
miast. W praktyce w ciągu 20 lat prowadziłoby to śmierci
dystryktów. Wiele miast, miasteczek i wiosek na zachodnim wybrzeżu
i w głębi kraju zamieniłoby się w osady duchów, gdzie próżno
szukać światła w oknach po zmroku. Jednocześnie norweskie miasta,
a zwłaszcza rejon Oslofjordu, nie są w stanie przyjąć tak dużej
liczby ludności; już dziś – w wyniku migracji zza granicy –
zmagają się one z problemami komunikacyjnymi (mała pojemność
sieci dróg, parkingów i transportu publicznego), z brakiem
wystarczającej ilości miejsc w przedszkolach, szkołach, domach
opieki, wreszcie – brakiem mieszkań i domów oraz – a może
przede wszystkim – wolnych działek, żeby je budować.
Od dziesięcioleci polityką państwa
jest zrównoważony rozwój regionów. Większość państwowych
urzędów i miejsc pracy lokowanych jest w dystryktach, utrzymywane
są nawet najmniejsze lokalne lotniska, a linie lotnicze SAS i
Widerøe otrzymują
dopłaty budżetowe do połączeń z nimi. Państwo konsekwentnie
stymuluje życie we wszystkich województwach (fylke), a bez
rolnictwa i produkcji żywności wiele rejonów nie mogło by
istnieć. Bariery celne są zatem tylko kontynuacją przyjętej
linii.
Dwie ogromne spółki
– Tine i Nortura (właściciel marek Gilde i Prior) – są
najbardziej znanymi regulatorami rynku żywności w Norwegii. Oznacza
to, że powołane zostały przez państwo do tego, aby zapewnić skup
każdej ilości mleka, mięsa i jaj od norweskich rolników, za taką
samą cenę bez względu na to, jak odległy jest dystrykt. Tine
przetwarza mleko i produkuje 90% dostępnych na rynku wyrobów
mleczarskich (od mleka i masła, przez jogurty, po sery – tak
tradycyjne żółte i brązowe, jak i pleśniowe czy mozarellę!).
Nortura to król na rynku mięsa (wszystko z wyjątkiem drobiu
sprzedaje się pod znakiem Gilde, natomiast wyroby drobiowe i jaja
pod marką Prior). Na regulatorach rynku spoczywa znacznie większa
odpowiedzialność, niż tylko odbiór surowców od rolników. Są
oni odpowiedzialni za to, że każdy jeden mieszkaniec Norwegii, bez
względu na to jak daleko od Oslo mieszka, zawsze miał dostęp do
wszystkich produktów w takich samych cenach. W przypadku, kiedy
regulator rynku zauważy, że prawdopodobnie nie będzie mógł się
z tego zobowiązania wywiązać, musi jak najszybciej poinformować
państwo o tym, jakiej ilości żywności braknie na rynku (np. z
powodu zbyt niskiej produkcji czy klęski nieurodzaju). Państwo ma
wówczas za zadanie zniesienie lub obniżenie zaporowych ceł na
produkty zagraniczne, tak aby import mógł zastąpić to, czego
norweski regulator rynku nie dał rady wyprodukować. W praktyce
często wygląda to tak, że np. zezwala się na import określonej
ilości – np. 200 ton wołowiny z Paragwaju do końca roku, wg
obniżonych stawek celnych.
W ostatnich latach
regulatorzy rynku zawiedli konsumentów kilkakrotnie – np. brakło masła w sklepach w grudniu 2011, w samym szczycie sezonu wypieków
domowych. Pół roku później, przy okazji Wielkanocy, pojawił się
problem z dostępem do jaj. Pod nieobecność prawdziwych kryzysów w
gospodarce i ekonomii państwa, wydarzenia tego typu urastają do
rangi kryzysów narodowych i coraz więcej głosów nawołuje do
zniesienia monopoli państwowych i funkcji regulatora rynku oraz do
wolnego rynku.
Państwo jednak
wybiera swoją drogę i we wrześniu 2012 ogłosiło reformę stawek
celnych, która polegać ma tym, że cło, które do tej pory było
stałe, „według cennika” w koronach, zastąpione zostanie
stawkami procentowymi. Oznacza to nawet kilkuset procentowy wzrost
ceł na niektóre produkty. Unia Europejska uważa takie posunięcie
za nieakceptowalne, zwłaszcza że Norwegia jest sygnotariuszem umowyo Europejskim Obszarze Gospodarczym (EØS),
której filarowym zapisem jest
liberalizacja handlu, i
zapowiada wojnę handlową. Norweskie MSZ odpowiada, że wojny się
nie boi. A skoro tak, to ja i ty jeszcze długo nie ujrzymy w
sklepach holenderskich serów, polskiej maślanki czy argentyńskich
biffów. Na pocieszenie pozostaną tętniące życiem kolorowe,
drewniane domki w malowniczych norweskich dolinach! Nam to odpowiada!
A Wam? Zapraszamy do dyskusji pod tekstem!"
źródło: http://evewnorwegii.blogspot.no/2012/10/czemu-najbogatszy-narod-europy-ma.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani."
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.