Ciekawe spojrzenie na przymusową szkołę podstawową. Przepraszam: reżimową szkołę przymusową.:
"Dlaczego przyjmujemy, że szkoła jest w potrzebna wszystkim? Niektórzy
lepiej radziliby sobie bez zacofanej instytucji, która przeszkadza w
rozwoju osobistym przez kilkanaście lat życia (uwaga: jestem w stanie
przyjąć, że niektórym szkoła rzeczywiście pomaga).
Z jakichś powodów wszyscy przyjmują, że szkoła jest niezbędna dla
dziecka, że pomaga w rozwoju. Pozwolę sobie nie zgodzić się z takimi
osobami, nawet jeśli wśród nich znajdzie się Superniania albo moja mama.
Dziecko w społeczeństwie
Zacznę od tego, że nigdy nie lubiłem być wyrzucany z domu do tych
wszystkich instytucji stworzonych z myślą o kształceniu najmłodszych
obywateli. Nie wiem dlaczego, ale po prostu tak było. Nie lubiłem i
koniec. Zaczęło się już w przedszkolu, do którego koniec końców
chodziłem tydzień, po czym zdecydowałem się na protest (szczęśliwie
zaakceptowany przez moich rodziców).
Nie pasowało mi w przedszkolu nic: niby frywolne zabawy, ale tylko do
określonej godziny, tylko z określonymi dziećmi, tylko w określonej sali
i tylko takie, na jakie pani przedszkolanka pozwoli.
Nie widziałem więc sensu chodzenia do przedszkola, gdzie (jak się
okazało po latach) miałem się powoli uczyć życia w większej społeczności
i koegzystencji z innymi ludźmi. Wydawało mi się, że lepiej wyszkolę
się na podwórku, gdzie przecież społeczność jest i większa i bardziej
zróżnicowana, bo koegzystuję nie tylko z rówieśnikami, ale także z panią
sąsiadką, która zwykła godzinami siedzieć na balkonie i prowadzić
dialogi z dziećmi, z inną panią w sklepie, do którego wysyła mnie mama,
no i w końcu z innymi dzieciakami nie-rówieśnikami – starszymi lub
młodszymi.
Co więcej taka osiedlowo-podwórkowa koegzystencja nierzadko bywa
trudniejsza, bardziej wymagająca od tej przedszkolnej, bo nie raz trzeba
się było nieźle napocić, żeby przekonać kolegów, że bawimy się właśnie w
chowanego, a nie ganianego, że powinniśmy iść do lasu, a nie na plac
zabaw. Trzeba było jakoś sobie radzić, coś samemu wymyślić. Nie to, co w
przedszkolu, gdzie to pani mówiła w co się należy bawić, gdzie pani
rozstrzygała każdy spór, gdzie pani dbała o porządek, ład, sterylność
przedszkola. My na osiedlu sterylności nigdy nie zaznaliśmy.
Pantofelek na biologii jak pokemon w telewizorze
Polska szkoła jest oderwana od rzeczywistości. Biedni uczniowie
przynajmniej w sześćdziesięciu procentach uczą się rzeczy w ogóle,
podkreślam, w ogóle nieprzydatnych w dorosłym życiu.
Dla 99 proc. dzieci uczenie się budowy pantofelka jest jak wkuwanie
kolejnych etapów ewolucji pokemonów. Mam 26 lat, pantofelka nie
widziałem od podstawówki, wiedzy o jego istnieniu nie wykorzystałem od
kilkunastu lat (do dziś, kiedy pisze te słowa), nie mówiąc już o
wykorzystaniu znajomości jego budowy! Równie dobrze mogliby nas uczyć
kolejnych przemian pokemona Pikachu czy Charmandera.
99 proc. uczniów tylko na lekcjach matematyki spotyka się funkcjami kwadratowymi czy równaniami z dwoma niewiadomymi.
Żaden minister edukacji od 20 lat nie puknął się w głowę i nie
powiedział tym niedorzecznościom „Stop!”. Żaden z ministrów nie
zauważył, że przynajmniej 60 proc. energii, którą poświęcają uczniowie i
nauczyciele idzie na marne. Jak można przez tak długi czas tolerować
całkowicie niewydajny system?
Zamknięci w kapsule
Dziś polska szkoła jest oddzielnym systemem, odseparowanym od świata
kółkiem wzajemnej adoracji. Uczniowie uczą się w większości materiału,
który potrzebny jest wyłącznie w szkole, nigdzie poza nią.
- Pięknie Tomeczku, piątka, prawo Ohma znasz bardzo dobrze! Szkoda
tylko, że jako pracownik biurowy, piekarz, makler giełdowy czy account
manager nigdy tej wiedzy nie będziesz potrzebował. Ale super, w szkole
jesteś prymusem – tak dziś wygląda sytuacja uczniów.
Ile czasu zaoszczędziliby uczniowie, gdyby nie musieli uczyć się durnych
regułek, a przeznaczyli czas na rozwijanie swoich zainteresowań i
pasji. Dlatego uważam, że większość czasu w szkole to czas bezpowrotnie
stracony przez miliony ludzi w naszym kraju. A co za tym idzie,
przepadły też pieniądze, których inwestycja dziś nie procentuje.
Szkole mówię „nie”
Dlatego nie puszczę dziecka do szkoły. Nie do tej, która dziś istnieje.
Po pierwsze dlatego, że to zwykłe marnowanie czasu, energii i nerwów
dziecka. Po drugie dlatego, że w szkole nie nauczy się rzeczy naprawdę
potrzebnych w życiu – czyli kreatywnego myślenia.
Szkoła jest dziś fabryką, która produkuje na masową skalę
wystandaryzowany produkt. A to co jest masowe, zwykle jest marnej
jakości. I nie ważne, czy zaczyna ją pięciolatek, sześciolatek czy
dziesięciolatek. Po paru latach obcowania z polską oświatą każdy z nich
będzie wystandaryzowanym produktem – krzesłem z Ikei zamkniętym w
określonym schemacie."
źródło: http://rafalhetman.natemat.pl/58997,nie-puszcze-dziecka-do-szkoly
Gdzie uczyć się inspiracji? Kreatywnego myślenia? Jestem jedną z osób zniszczoną od środka przez ten system...
OdpowiedzUsuńw Biblii, w życiu codziennym
Usuń