sobota, 27 kwietnia 2013

Nie puszczę dziecka do szkoły!

Ciekawe spojrzenie na przymusową szkołę podstawową. Przepraszam: reżimową szkołę przymusową.:



"Dlaczego przyjmujemy, że szkoła jest w potrzebna wszystkim? Niektórzy lepiej radziliby sobie bez zacofanej instytucji, która przeszkadza w rozwoju osobistym przez kilkanaście lat życia (uwaga: jestem w stanie przyjąć, że niektórym szkoła rzeczywiście pomaga).

Z jakichś powodów wszyscy przyjmują, że szkoła jest niezbędna dla dziecka, że pomaga w rozwoju. Pozwolę sobie nie zgodzić się z takimi osobami, nawet jeśli wśród nich znajdzie się Superniania albo moja mama.

Dziecko w społeczeństwie

Zacznę od tego, że nigdy nie lubiłem być wyrzucany z domu do tych wszystkich instytucji stworzonych z myślą o kształceniu najmłodszych obywateli. Nie wiem dlaczego, ale po prostu tak było. Nie lubiłem i koniec. Zaczęło się już w przedszkolu, do którego koniec końców chodziłem tydzień, po czym zdecydowałem się na protest (szczęśliwie zaakceptowany przez moich rodziców).

Nie pasowało mi w przedszkolu nic: niby frywolne zabawy, ale tylko do określonej godziny, tylko z określonymi dziećmi, tylko w określonej sali i tylko takie, na jakie pani przedszkolanka pozwoli.

Nie widziałem więc sensu chodzenia do przedszkola, gdzie (jak się okazało po latach) miałem się powoli uczyć życia w większej społeczności i koegzystencji z innymi ludźmi. Wydawało mi się, że lepiej wyszkolę się na podwórku, gdzie przecież społeczność jest i większa i bardziej zróżnicowana, bo koegzystuję nie tylko z rówieśnikami, ale także z panią sąsiadką, która zwykła godzinami siedzieć na balkonie i prowadzić dialogi z dziećmi, z inną panią w sklepie, do którego wysyła mnie mama, no i w końcu z innymi dzieciakami nie-rówieśnikami – starszymi lub młodszymi.

Co więcej taka osiedlowo-podwórkowa koegzystencja nierzadko bywa trudniejsza, bardziej wymagająca od tej przedszkolnej, bo nie raz trzeba się było nieźle napocić, żeby przekonać kolegów, że bawimy się właśnie w chowanego, a nie ganianego, że powinniśmy iść do lasu, a nie na plac zabaw. Trzeba było jakoś sobie radzić, coś samemu wymyślić. Nie to, co w przedszkolu, gdzie to pani mówiła w co się należy bawić, gdzie pani rozstrzygała każdy spór, gdzie pani dbała o porządek, ład, sterylność przedszkola. My na osiedlu sterylności nigdy nie zaznaliśmy.

Pantofelek na biologii jak pokemon w telewizorze

Polska szkoła jest oderwana od rzeczywistości. Biedni uczniowie przynajmniej w sześćdziesięciu procentach uczą się rzeczy w ogóle, podkreślam, w ogóle nieprzydatnych w dorosłym życiu.

Dla 99 proc. dzieci uczenie się budowy pantofelka jest jak wkuwanie kolejnych etapów ewolucji pokemonów. Mam 26 lat, pantofelka nie widziałem od podstawówki, wiedzy o jego istnieniu nie wykorzystałem od kilkunastu lat (do dziś, kiedy pisze te słowa), nie mówiąc już o wykorzystaniu znajomości jego budowy! Równie dobrze mogliby nas uczyć kolejnych przemian pokemona Pikachu czy Charmandera.

99 proc. uczniów tylko na lekcjach matematyki spotyka się funkcjami kwadratowymi czy równaniami z dwoma niewiadomymi.

Żaden minister edukacji od 20 lat nie puknął się w głowę i nie powiedział tym niedorzecznościom „Stop!”. Żaden z ministrów nie zauważył, że przynajmniej 60 proc. energii, którą poświęcają uczniowie i nauczyciele idzie na marne. Jak można przez tak długi czas tolerować całkowicie niewydajny system?

Zamknięci w kapsule

Dziś polska szkoła jest oddzielnym systemem, odseparowanym od świata kółkiem wzajemnej adoracji. Uczniowie uczą się w większości materiału, który potrzebny jest wyłącznie w szkole, nigdzie poza nią.

- Pięknie Tomeczku, piątka, prawo Ohma znasz bardzo dobrze! Szkoda tylko, że jako pracownik biurowy, piekarz, makler giełdowy czy account manager nigdy tej wiedzy nie będziesz potrzebował. Ale super, w szkole jesteś prymusem – tak dziś wygląda sytuacja uczniów.

Ile czasu zaoszczędziliby uczniowie, gdyby nie musieli uczyć się durnych regułek, a przeznaczyli czas na rozwijanie swoich zainteresowań i pasji. Dlatego uważam, że większość czasu w szkole to czas bezpowrotnie stracony przez miliony ludzi w naszym kraju. A co za tym idzie, przepadły też pieniądze, których inwestycja dziś nie procentuje.

Szkole mówię „nie”

Dlatego nie puszczę dziecka do szkoły. Nie do tej, która dziś istnieje. Po pierwsze dlatego, że to zwykłe marnowanie czasu, energii i nerwów dziecka. Po drugie dlatego, że w szkole nie nauczy się rzeczy naprawdę potrzebnych w życiu – czyli kreatywnego myślenia.

Szkoła jest dziś fabryką, która produkuje na masową skalę wystandaryzowany produkt. A to co jest masowe, zwykle jest marnej jakości. I nie ważne, czy zaczyna ją pięciolatek, sześciolatek czy dziesięciolatek. Po paru latach obcowania z polską oświatą każdy z nich będzie wystandaryzowanym produktem – krzesłem z Ikei zamkniętym w określonym schemacie."


źródło: http://rafalhetman.natemat.pl/58997,nie-puszcze-dziecka-do-szkoly



2 komentarze:

  1. Gdzie uczyć się inspiracji? Kreatywnego myślenia? Jestem jedną z osób zniszczoną od środka przez ten system...

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani."

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.