O wiernej towarzyszce życia księdza, a później biskupa Wojtyły nie wspomina żadna biografia papieża Jana Pawła II. Tę kobietę wymazano nawet z przypisów do książek, które nie powstałyby bez jej udziału i osobistych archiwów. Kościół wciąż panicznie się jej boi, choć Irena Kinaszewska już nikomu nie może zaszkodzić...
– Zmarła w sierpniu 1990 roku. Dokładnej daty nie pamiętam, ale utkwiło mi w pamięci, że pogrzeb na cmentarzu Rakowickim był nadzwyczaj skromny. Irenę odprowadzał tylko ks. Andrzej Bardecki, który opiekował się nią aż do końca. Została pochowana w zbiorowym grobowcu sióstr zakonnych. Słyszałam, że później trumnę przeniesiono do odrębnej mogiły – wspominała przed dwoma laty w rozmowie (niepublikowanej) z naszym dziennikarzem S.K., była pracownica „Tygodnika Powszechnego”.
– Po śmierci pani Irenki jacyś księża natychmiast zabezpieczyli mieszkanie. Mówili, że są z kurii i wykonują polecenie kardynała. Co robili w środku? Tego nie wiem, ale wywieźli samochodem ze cztery skrzynie – twierdzi sąsiadka z kamienicy (na zdjęciu) przy Krowoderskiej.
– Wszystkie sprawy związane z dobytkiem Ireny K. kardynał Macharski i ówczesny ksiądz kanclerz Dyduch utrzymywali w największej tajemnicy, ale z czasem to i owo wyciekło. Jeden z księży (nazwisko pomińmy) opowiadał mi, że osobiście konwojował zapieczętowaną skrzynię z pamiątkami i dokumentami do nuncjatury, skąd wysłano ją pocztą dyplomatyczną do Watykanu – ujawnia emerytowany duchowny pracujący do niedawna w krakowskiej kurii metropolitalnej.
– Kilka tygodni po śmierci Ireny niemal wpadliśmy na siebie z ks. Bardeckim na ulicy. Za starych czasów wypiliśmy razem niejedną butelkę, więc po chwili konsternacji grzecznościowo zaproponowałem kawę. O dziwo, zgodził się. Trochę plotkowaliśmy o różnych pierdołach, aż w pewnym momencie złożyłem mu kondolencje z powodu śmierci wieloletniej przyjaciółki. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że orientuję się w jej dawnych relacjach z Wojtyłą i wiem, że on o tym wie. Powiedział dokładnie tak: „Kamień spadł mi z serca, że mogłem spełnić misję i być przy niej do końca”. Zapytałem jeszcze o jej archiwum. „Stasiu o wszystko zadbał” – odparł, mając zapewne na myśli Dziwisza, bo kiedyś zawsze tak o nim mówił. Kilka lat później ks. Andrzej, niestety, zmarł. Wiele nas dzieliło, ale to był dusza człowiek – podkreśla pułkownik M., kluczowa niegdyś postać krakowskiej Służby Bezpieczeństwa.
Dodajmy, że na śmierć ks. Bardeckiego papież Jan Paweł II zareagował słowami: „Pomny na głębokie więzi, jakie łączyły mnie z księdzem Andrzejem, gorąco modlę się, aby Pan nagrodził go obficie...”.
W kilku naszych wcześniejszych publikacjach (m.in. „Och, Karol” – „FiM” 36 i 37/2002, „Świadek miłości” – 43/2003, „Kryptonim Triangolo” – 25/2006, „Mój ci on” – 25/2009), opierając się na relacjach bezpośrednich świadków wydarzeń, zdołaliśmy zrekonstruować intymne związki łączące Irenę K. z Wojtyłą oraz ich późniejsze konsekwencje.
Przypomnijmy, od czego wszystko się zaczęło:
Służba Bezpieczeństwa namierzyła tę parę ok.1950 roku, gdy Wojtyła był wikariuszem parafii św. Floriana w Krakowie. Przyglądali się ich kontaktom wyrywkowo, bo przecież podobnych układów mieli na pęczki. Gdy dostali sygnał, że młody ksiądz znajduje się w ścisłym gronie trzech kandydatów do sakry biskupiej, założyli w mieszkaniu kobiety podsłuch;
mikrofony w ścianie były dla SB skarbem, bowiem Wojtyła przez całe lata spędzał u Ireny K. niemal każdy wieczór wolny od jego kościelnych zajęć. Czuł się bardzo swobodnie, relacjonował najświeższe wydarzenia z kurii;
podczas jednej z takich wizyt aparatura podsłuchowa zarejestrowała odgłosy charakterystycznych pieszczot, przyspieszonych, rytmicznych oddechów i lekkich okrzyków, zinterpretowane przez prowadzących nasłuch techników jako stosunek seksualny;
nominacja na urząd metropolity (1963 r.) sprawiła, że spotkania Karola z Ireną stały się sporadyczne. Kobieta ciężko to przeżywała, szukała pociechy w alkoholu. Gdy w 1967 r. Wojtyła został kardynałem, jej dramat się pogłębił, bo on wpadał coraz rzadziej, ukradkiem i jak po ogień, a jej odwiedziny w siedzibie Kurii Metropolitalnej nie dawały szans na intymne tête-à-tête. Pozostawały im jedynie listy przekazywane z rąk do rąk za pośrednictwem ks. Bardeckiego, który był Wojtyle stokroć bliższy niż Dziwisz.
A gdy został Janem Pawłem II?
– Już 20 października 1978 r., czyli zaledwie cztery dni po ogłoszeniu wyników konklawe, wezwał ją razem z ks. Bardeckim do Watykanu. Na żądanie Departamentu IV paszport załatwiliśmy jej w kilka godzin. Odsłuchiwałem później taśmę z rozmowy w Krakowie, podczas której zwierzała się synowi (Adamowi K. – dop. red.), że Karol „kazał jej milczeć i słuchać we wszystkim Andrzeja”. Jeszcze do końca lat 90. systematycznie wyjeżdżała razem z ks. Bardeckim na kilkudniowe pranie mózgu do papieskiej rezydencji w Castel Gandolfo. Być może kiedyś udostępnię wam kopię jej akt paszportowych – zapewnił odnaleziony niedawno przez dziennikarzy „FiM” ppłk Ch., traktujący te kwity jako polisę ubezpieczeniową na wypadek, gdyby zainteresował się nim IPN...
– Ksiądz Bardecki wraz z dopuszczonym do tajemnic rodziny literatem K.S. na zmianę strzegli ją przed wścibskimi, robili codzienne zakupy i zabezpieczali wszelkie potrzeby, żeby przypadkiem nie zadała się z kimś obcym i nie zaczęła się zwierzać. Utrzymywałem świetne kontakty towarzyskie z K. S. Nie wiem, jak ci z bezpieki na mnie wpadli, ale obiecali mi umorzenie bardzo nieprzyjemnej sprawy karnej, jeśli zdołam podczepić się do tego układu z Ireną – wspomina tajny współpracownik „Lajkonik”, którego – jak sam przyznaje – prowadził kapitan P. z Departamentu IV, były naczelnik słynnego Wydziału „D”, zajmującego się dywersją wobec kat. Kościoła.
Hierarchia kościelna przyjęła i praktykuje w stosunku do „FiM” taką oto taktykę: zero reakcji na publikacje, a jeśli tylko w redakcji czegoś nie dopatrzą lub popełnią błąd, lecimy do sądu, żeby zniszczyć ich finansowo. W sprawie roli Ireny K. w życiu Wojtyły obowiązuje wariant „zero reakcji”, bo, niestety, wciąż żyje zbyt wielu świadków i biskupi nie wiedzą, czy aby nie zachowały się gdzieś nagrania i listy. Jednak nie wszyscy mają taką cierpliwość...
Wpadło nam w ręce nagranie zwierzeń Józefy Hennelowej, znanej działaczki społecznej, posłanki i publicystki pracującej przez kilkadziesiąt lat w „Tygodniku Powszechnym”. Z jej słów wynika, że Irena K. nie tylko żyła, ale nawet odgrywała w życiu papieża taką rolę, że Wanda Półtawska kuca! Popatrzmy (cytat z zachowaniem stenograficznej dokładności):
„Bardzo serdeczne więzi łączyły Karola Wojtyłę z Ireną K., która była naszą sekretarką. Wtedy już była osobą po przeżyciach, bo miała rozbite małżeństwo oraz sama wychowywała syna. I ona pierwsza zaczęła bardzo pracowicie gromadzić dokumentację wszystkich kazań, homilii, rekolekcji Karola Wojtyły. Wiem, że w związku z tym musiała nałykać się dużo złośliwości, no bo zawsze, gdy kobieta w jakiś sposób bardziej oddaje się na usługi kapłanom, to zaraz zaczynają się takie różne wycieczki. No i wiem, że nie była lubiana w kurii. A potem, już po konklawe, to wszyscy nie mogli się nacieszyć, że u niej były stosy tych zapisków i kazań. I że to wszystko zostało, dzięki temu, że ona się uparła i to robiła” – mówi Hennelowa.
Ponieważ ta wypowiedź miała posłużyć do ewentualnej hagiografii papieża, Hennelowa dosyć ryzykownie usiłuje dalej tłumaczyć, jakim cudem „późniejszy papież” Wojtyła, tak blisko związał się z nielubianą (de facto znienawidzoną, o czym za chwilę) przez wielebnych, redakcyjną pracownicą „TP” szczebla zaledwie pomocniczego:
„Przychodził do niej do domu, tak zwyczajnie: posiedzieć, wypić herbatę... Ona lubiła potem opowiadać, że coś ugotowała, co mu specjalnie smakowało. I przyznaję dzisiaj, że zadawałam sobie pytanie: – O czym on z nią rozmawia? Już wtedy zawsze robił na mnie wrażenie człowieka niesłychanie mądrego i trudnego do nadążania za jego refleksjami filozoficznymi. Zastanawiałam się, że skoro mnie jest trudno z nim współmyśleć, już nie mówię, że dyskutować, no to właściwie jak to robi Irena? Przecież ona tym bardziej nie potrafi! Ale okazywało się, że Karolowi Wojtyle potrzebny był czasem zwyczajny dom, zwyczajny człowiek, który nie jest jakąś gwiazdą intelektu, a za to tworzy jakieś uczciwe ciepło, atmosferę... Bardzo się przejmował małżeństwem tego jej syna (Adama – dop. red.), które się, niestety, nie udało, a oczywiście sam dawał mu ślub” – ujawnia była szefowa Ireny K.
Dotarliśmy do kapitan S. – byłej funkcjonariuszki Wydziału Techniki krakowskiej bezpieki, która od początku lat 70. ze słuchawkami na uszach spisywała stenogramy z podsłuchów zainstalowanych u Ireny K. i ks. Bardeckiego. Oto komentarz pani kapitan do wersji przedstawionej przez Hennelową:
– Zanim zaczęłam obsługiwać te obiekty, dostałam do wysłuchania kilka kilometrów taśm oraz sporządzonych na ich podstawie stenogramów, żeby nauczyć się rozpoznawania głosów osób odwiedzających Irenę K. oraz poznać ich charakterystyczne zachowania i zwyczaje. Były tam również nagrania z wizyt Wojtyły. Powiem tak: gdyby ktoś nie wiedział, kim są figuranci, mógłby wręcz nabrać pewności, że jest to kochające się małżeństwo, mające dla siebie wiele czułości i zatroskane wspólnymi problemami. Wojtyłę męczyło otoczenie kurialne i chętnie przebywał w normalnym domu u boku opiekującej się nim i kochającej go kobiety, co – choć nie widać – wyraźnie było słychać i czuć. Jeśli zaś chodzi o okres, w którym osobiście trzymałam rękę na pulsie, to będący już wówczas kardynałem „mąż i ojciec” pojawiał się u Ireny K. nie częściej niż 3–4 razy w roku. Bardzo się skarżyła, także ks. Bardeckiemu, i używała wulgarnych określeń wobec krakowskich kurialistów, którzy ograniczali jej kontakty z Karolem. Mówiła nawet, że gdyby mogli, to chętnie by ją ukatrupili – twierdzi kpt. S.
Darowali jej życie, ale bezlitośnie zabijają pamięć...
Ciąg dalszy w jednym z najbliższych numerów.
Przesłał mi link Kolega Mariusz, za co dziękuję
http://thibor.pl/pl.article.php?id=14
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani."
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.